Społeczeństwo

Alfabet Mamy z DD: L jak lęk

W zeszłym tygodniu Mama z Tatą obejrzeli na HBO świetny film Stevena Soderbergha „Contagion” (pod polskim tytułem „Epidemia Strachu”). To nie jest nowy film, nakręcono go w 2011 roku, ale, rzecz jasna, historia śmiercionośnego wirusa, błyskawicznie podbijającego całą ziemię, w ostatnich miesiącach zyskała nowy, dojmująco realistyczny wydźwięk.  Kwarantanna, maseczki, kombinezony i przepełnione szpitale – ogląda się to wszystko trochę jak film dokumentalny z wiosny 2020. Filmowy wirus (MEV-1) jest, oczywiście, dużo bardziej spektakularny, niż COVID 19: nie ma wątpliwości, kto jest chory, a kto nie – osoby zarażone dosłownie w chwilę po zakażeniu bledną, sinieją, dusząco kaszlą, słabną i tracą przytomność, aby umrzeć w padaczkowych konwulsjach (MEV-1 oprócz płuc atakuje też mózg). Film bardzo warto obejrzeć, jest napakowany gwiazdami pierwszej wielkości i w związku z tym znakomicie zagrany (oraz świetnie sfilmowany). Mama nie zamierza jednak pisać recenzji filmu, ale raczej podzielić się swoimi refleksjami, jakie on w Mamie wzbudził.

Po pierwsze, żaden wirus nie zaraża tak szybko, jak paniczny strach. Niesprawdzone wieści rozpowszechniane w internecie przez ludzi nie mających skrupułów, przecieki informacyjne płynące od ważniaków na szczytach władzy, plotki krążące między ludźmi – to wszystko sprawia, że społeczeństwo zaczyna się bać.

Jak wiadomo, ten, kto zyska kontrolę nad ludzkim lękiem, kto będzie nad nim panował i go kształtował, ten z dużym prawdopodobieństwem zdobędzie kontrolę nad ludźmi – i zarobi bardzo duże pieniądze. W „Epidemii strachu” postać dziennikarza-blogera, granego przez Jude Law’a, skupia w sobie te wszystkie mroczne figury, które opanowują czeluście internetu; tych wszystkich specjalistów od spiskowej teorii dziejów, wizjonerów, zielarzy leczących wszelkie dolegliwości naparami z forsycji, dziennikarzy mistrzowsko żeniących fakty i tak zwane fake newsy, czyli ordynarne kłamstwa. Lęk nigdy nie jest przyjemnym uczuciem, czemu wiec klikamy w przerażające tytuły? Wydaje się, że w drodze ewolucji nasze emocje zostały tak ukształtowane, ażeby przede wszystkim wykrywać nadciągające zagrożenie. Bez odpowiednio wczesnego ostrzeżenia nie da się go uniknąć, czyli nie uda się przetrwać. Dlatego właśnie nasze negatywne emocje są co do zasady silniejsze i zwykle pozostawiają w psychice głębsze ślady. Chęć poznawania poprzez lekturę spraw czy wydarzeń, które budzą lęk, może więc brać się po pierwsze z silnego przyciągnięcia uwagi poprzez chwytliwy tytuł, a po drugie – z chęci zapobieżenia lub choćby minimalnego przygotowania się na możliwe zagrożenie.

W filmie obserwujemy oszalałe z dzikiego strachu tłumy demolujące sklepy; sznury samochodów z chcącymi gdziekolwiek uciekać ludźmi, korkujące i blokujące wyjazdy z miast; masy rzucające się na urzędników państwowych (a może raczej: wolontariuszy / ochotników / żołnierzy?) rozdających darmowe posiłki – i tak dalej, i tak dalej. Dzikie bezprawie. Mama wie, że epidemia koronawirusa nie doprowadziła do eskalacji takiej przemocy, ale – Mama nie ma co do tego watpliwości – gdyby tylko COVID był mniej tabloidowo-telewizyjnym newsem, a bardziej dotykalnym zagrożeniem, nie pomogłyby kordony policji, a tłum zachowywałby się podobnie jak ten oglądany na filmie Soderbergha. Ekranowy MEV -1 był prawdziwą apokalipsą: setki tysięcy zmarłych ludzi wkładano w foliowe worki i grzebano na skwerach, w parkach, wszędzie – bo na cmentarzach zabrakło miejsc. Nasz prawdziwy COVID – 19 jest jednak apokalipsą bardziej w stylu soft: większość zakażeń przebiega łagodnie bądź bezobjawowo, lekarze są w stanie wyleczyć swoich chorych, a śmiertelne zagrożenie dotyczy tak naprawdę osób z grup podwyższonego ryzyka i ludzi starszych.

Soft czy nie soft, jednak pandemia pokazała nam, że są zagrożenia, których nie da się uniknąć – ani im zapobiec. Co prawda, wiele straszących nas swoimi tytułami tekstów więcej mówi o samym zagrożeniu jako takim, niż udziela porad co do radzenia sobie z nim – może więc jest tak, że budzące grozę tytuły przyciągają ludzkość bardziej ze względu na chroniczną nudę, obecną w cywilizacji boga komfortu, w społeczeństwie ludzi rozpieszczonych dobrobytem, a której czołowe zderzenie z realnym zagrożeniem właśnie obserwujemy? Niewykluczone, że czytanie o potencjalnych horrorach wiąże się z poszukiwaniem emocji, które zapewnią jakąś chorą przyjemność, wybudzając na chwilę w – bezpieczny sposób – rozleniwionego człowieka Zachodu ze śpiączki certyfikowanego bezpieczeństwa, która – jak się okazuje – nie jest najzdrowszym  ze stanów.

Wygoda, w której pogrążyła się nasza cywilizacja, spróbowała wyeliminować wiele gróźb z ludzkiego życia; nagle wszystko stało się „safe by design”, pozornie super-bezpieczne, a to sprawiło, że człowiek dał się zamknąć w klatce świętego spokoju, poza którą nie umie już funkcjonować. Zasada certyfikatów bezpieczeństwa na wszelkich przedmiotach codziennego użytku wyeliminowała w ludziach potrzebę korzystania ze zdrowego rozsądku i stosowania na codzień praktycznych środków minimalizujących ryzyko, co sprawiło, że stopniowo zanika w nas umiejętność realistycznej oceny tegoż ryzyka, a co za tym idzie,  umiejętność radzenia sobie z nim na własną rękę. Budowanie życia społecznego na kontrolowanej eliminacji zagrożeń spowodowało wytworzenie się pewnej „kultury strachu”, która wyraża się w przekonaniu, że wystawiona na społeczne interakcje jednostka jest nieustająco zagrożona i narażona na nie do końca ukierunkowane niebezpieczeństwo. Poczucie jakiejś nadciągającej groźby prawdopodobnie bierze się już z samej złożoności współczesnego świata, który jest pełen anarchii i zamętu, a zarazem podlega nieustannemu samozniszczeniu, spowodowanemu uwolnioną przez liberalne prądy niekontrolowaną agresją, relatywizmem (nic nie jest prawdziwe, wszystko jest dozwolone) oraz nieporządkowaniem w zakresie norm moralnych. Jeśli kultura w której żyjemy nasila tendencję człowieka do skupiania się na zagrożeniach, to nie jest dziwne, że pojawiać się będą świeccy zbawiciele, którzy ułudę wyzwolenia z lęku sprzedadzą ludziom za duże pieniądze – lub za tysiące głosów w wyborach.

Niestety, nasza kultura strachu, czyniąca z bezpieczeństwa rodzaj bóstwa, paradoksalnie może prowadzić do poważnych trudności z radzeniem sobie z realnymi zagrożeniami. Konsekwencją tego może być świat, w którym coraz bardziej ograniczać się będzie naszą suwerenność na korzyść coraz częstszego i dokładniejszego nadzoru nad obywatelami, oczywiście jedynie dla naszego dobra, w celu zachowania bezpieczeństwa (o czym wiele mówi się w kontekście pandemii). Być może realne zagrożenie, jakim jest bez wątpienia światowa epidemia koronawirusa, może przyczynić się do wyeliminowania w nas lęku neurotycznego – i zastąpienia go zwykłym strachem, czyli zdrowym, a nie karykaturalnie wyolbrzymionym lękiem. W czasie wygodnej beztroski istnieje bowiem naturalna skłonność człowieka do nadmiernego skupiania uwagi na sobie, co powoduje z kolei wyolbrzymianie drobnych dyskomfortów płynących z własnego ciała i ze świata. Natomiast w sytuacji realnego zagrożenia, uwaga odruchowo odwraca się od naszego centralnego „ja”  – zwracając  się nareszcie ku światu zewnętrznemu. Nie ma już czasu na tworzenie urojonych gróźb. Tak więc ostatnie miesiące stworzyły społeczeństwu realną szansę na powrót do normalności, w której będziemy się mierzyć się z życiem takim, jakim ono jest naprawdę – czyli nieprzewidywalnym, niecertyfikowalnym.

Drugą rzeczą, jaką Mama chciała się z wami podzielić, jest ponowna uświadomienie sobie ludzkiej znikomości i bezradności wobec żywiołów nad którymi nie panujemy – choćby takimi jak choroba. Film Soderbergha bardzo realistycznie pokazuje nam, jak łatwo jest wywołać pandemię. Weźmy choćby zwyczajne niedostatki higieny (a jak ich uniknąć?) czy bezwiedne dotykanie nieumytymi dłońmi twarzy czy ust (podobno robimy tak około trzy tysiące razy dziennie) przez co sami łapiemy, a także przekazujemy potencjalnego wirusa innym. W dowolnym supermarkecie, podczas zakupów, możemy zaobserwować ludzi, którzy kaszlą nie zakrywając sobie ust albo wycierają nos i tymi samymi dłońmi dotykają warzyw czy owoców, oglądają różne produkty – odkładając je potem na półkę – a nawet dotykają nawzajem swoich dłoni płacąc za zakupy i otrzymując resztę. Podobno niedawne badania wykazały, że chociaż 95% ludzi twierdzi, że myje ręce po skorzystaniu z toalety, to naprawdę robi tak tylko 12%, tak więc jeden na sześć telefonów komórkowych nosi na sobie bakterie paciorkowca kałowego… mają je także torby i plecaki – aż 30% procent z nich. Przy nieustannej mobilności współczesnego człowieka, jesteśmy wobec takich zakażeń praktycznie bezradni. Wszelkie środki zaradcze, przy braku realnej kuracji danego zakażenia, są w stanie jedynie nieco przedłużyć nasze życie, na krótki czas. Możemy starać się zrobić wszystko, naprawdę wszystko co się da, żeby ochronić swoją rodzinę – a i tak prawdopodobnie to nasze „wszystko” okaże się mocno niewystarczające. Ja, Mama z Dużego Domu, jako człowiek, jako rodzic – jestem niewystarczająca. Nie stanę się zbawicielem nawet swoich najbliższych.

I to – wbrew pozorom – jest bardzo uwalniająca myśl. To jest myśl, która może pomóc nam zdusić w zarodku ten irracjonalny – a może nawet racjonalny – lęk przed przyszłością; przed tym, że świat, być może, nie wróci już nigdy do stanu, w jakim był przed pandemią. Ta myśl może mnie otworzyć na Tego, któremu mogę ten lęk oddać.  Jest tylko jeden Ktoś, kto naprawdę ma wszystko pod kontrolą i Komu mogę powiedzieć – Zajmij się tym! Zajmij się tym, bo ja ginę w swoim lęku; bo nie wiem, co robić; bo wszystko wymyka mi się spod kontroli.

Z pewnością wiele razy budziłaś się w nocy na głos dziecka wołającego z całych sił – Mamo! Mamo! Zły sen, zły sen!!! Biegłaś wtedy do swojego synka, czy córeczki i biegnąc wołałaś z daleka: już wszystko dobrze, już dobrze! Jestem tutaj, jestem przy tobie! Wołałaś tak, bo chciałaś, żeby dziecko od razu wiedziało, że nie jest samo w ciemności, że je słyszysz, że za chwilę mocno je przytulisz, żeby poczuło się bezpiecznie i usnęło.

Dokładnie tak samo jest, kiedy my wołamy w ciemności – Boję się! Boję się! Mój lęk mnie dusi! Nie mogę oddychać! Pan Bóg nas słyszy; słyszy nasze przerażone, galopujące w ciemności myśli; słyszy bicie naszego zatrwożonego serca. Jest naprawdę blisko, bliżej niż mama mocno tuląca swoje płaczące dziecko. Takie chwile otwierają nasze przygłuche uszy na głos Boga, który po raz kolejny powtarza – Nie bój się. Nie bój się. Ja jestem. Jestem zawsze przy tobie. W środku najciemniejszej nocy, jestem przy tobie. Wszystko będzie dobrze. Wszystko będzie dobrze. Nic nie mów, po prostu uśnij. Będę czuwał przy tobie, przez cały czas. Będę czuwał.

Photo by John Cameron on Unsplash

O autorze

Katarzyna Głowacka

Mama piątki dzieci, babcia jednego wnuka; z zawodu doradca rodzinny, z upodobania blogerka (Mama w dużym brązowym domu) oraz nałogowa czytelniczka. Mieszka z rodziną w podwarszawskim Józefowie.

Leave a Reply

%d bloggers like this: