Dzieci

Boże dowcipy

„Jeśli chcesz rozśmieszyć Boga, opowiedz mu o swoich planach na przyszłość” – Woody Allen

Przyglądając się mojemu życiu przyznaję: Pan Bóg ma poczucie humoru. Osobiście wydaje mi się, że wręcz uwielbia On robić ludziom kawały. Taki Boży dowcip to coś, czego nie rozumiemy i często tego nie akceptujemy, a po czasie okazuje się, że było to najlepsze możliwe wyjście z danej sytuacji. Albo że Bóg po prostu wiedział lepiej, co dla nas dobre.

Całe moje życie składa się z takich Bożych niespodzianek i poprawek do moich ludzkich działań czy planów. Pierwszą z nich jest fakt, że urodziłam się cała i zdrowa, chociaż dla lekarzy było to nie do pomyślenia. Prorokowali oni pewną śmierć moją i mamy. Całą tę niesamowitą historię opisałam kiedyś w tekście pt. „Historia pewnego cudu”.

Innym wydarzeniem całkiem przeze mnie nieplanowanym było to, że mając dobre wyniki w nauce nie dostałam się ani do wybranego liceum, ani potem na wymarzone studia. Poszłam na zupełnie nieplanowane studia lingwistyczne, przeszłam je niewątpliwie dzięki Bożej pomocy i nadal nie wiem, po co mi to było. Ale wierzę, że kiedyś się to okaże.

Jeszcze inna historia, której nie rozumiałam i nie umiałam się z nią pogodzić, to moje bardzo długie oczekiwanie na zakochanie z wzajemnością, a potem podnoszenie się po nieudanym związku. Teraz widzę, że było to potrzebne – dzięki temu nauczyłam się bardzo wielu rzeczy o sobie i o byciu z kimś, których bez tego doświadczenia pewnie nigdy bym nie odkryła.

Ktoś inny mógłby nazwać to ironią losu. Ja jednak wolę wierzyć, że „w tym szaleństwie jest metoda” i że Bóg czuwa nade mną i historią mojego życia. Że układa wszystkie te niezrozumiałe wydarzenia w jakiś logiczny ciąg, który doprowadzi do mojego własnego szczęśliwego zakończenia.

Jestem teraz w wyjątkowym momencie mojego życia: przeżywam swego rodzaju przestój, oczekiwanie, co będzie dalej. I bardzo jestem ciekawa, w jaki sposób Pan Bóg rozwiąże ten największy dowcip, jaki mi zrobił.

Jak by to zgrabnie ująć… Otóż, pochodzę z rodziny wielodzietnej. Mam pięcioro rodzeństwa. Zawsze była nas w domu gromada i liczna rodzina była dla mnie czymś oczywistym od zawsze. Oczywiście nieraz spotykały nas trudności, kłóciliśmy się zajadle, hałasowaliśmy, ale ja moją rodzinę zawsze ogromnie ceniłam i chwaliłam się nią wszędzie. Największym marzeniem mojego życia było, jak łatwo się domyślić: znaleźć męża, założyć rodzinę, mieć wiele dzieci. Plan ten ugruntowywał się w mojej głowie, gdy starsze rodzeństwo zakładało rodziny, a na świat zaczęły przychodzić ich dzieci. A potem kolejne dzieci… A ja czekałam. Najpierw na chłopaka, na jakąkolwiek relację. Gdy nie udawało mi się nikogo poznać, a lata mijały, zaczęły rosnąć we mnie kompleksy. Jakoś łatałam dziurę w sercu po kolejnych zawodach i nadal pielęgnowałam na dnie serca tę pewność, że będę miała kiedyś męża i liczną rodzinę. Ktoś przecież musi, a ja bardzo tego chciałam, od zawsze.

Lata mijały… Nadszedł dzień moich 25. urodzin. Uświadomiłam sobie, a było to bardzo przykre, że mam skończone studia, napisaną pracę magisterską (którą niedługo potem obroniłam), że w moim życiu zrobiłam mnóstwo rzeczy, które były moimi obowiązkami, ale nie zależało mi na nich przesadnie – a tego najważniejszego dla mnie wciąż nie mogę zrobić: nie mam męża, nie założyłam rodziny, nie mam swojego domu. 25 lat, powie ktoś, przecież jesteś młoda! Życie przed tobą, zdążysz, a zresztą dziś to normalne, wychodzić za mąż pod 30. Tylko że moje rodzeństwo i przyjaciele w tym wieku mieli już rodziny. Tylko że jestem przewlekle chora, co z wiekiem będzie mi utrudniać utrzymanie ciąży. Tylko że trudno mieć liczną rodzinę, gdy się nie zacznie wcześnie. A ja przecież zawsze chciałam, byłam gotowa, szukałam, starałam się! To nie przeze mnie tak się nie udało… Chyba?…

Kiedy mam gorsze dni i wracają do mnie te refleksje, wtedy ten Boży dowcip wydaje mi się niesprawiedliwy, niezasłużony i niezrozumiały. Ale na co dzień staram się z całych sił ufać, że On wie lepiej. Że tak prowadząc moje życie widzi w tym większy sens. I że wciąż nie wszystko stracone. Może mimo choroby będę miała dużą rodzinę? A może nie? To też będzie po coś.

Wciąż mam nadzieję. Zostałam obdarowana wspaniałym chłopakiem, planujemy się pobrać. Moje marzenie wydaje się wreszcie osiągalne. Patrząc na małego Jezusa w żłóbku w tym roku wierzę, że już niedługo będę mogła trzymać na ręku moje małe Dziecko. Z Bożą pomocą wszystko możliwe, a rzeczy wyczekane bardziej cieszą… Czyż nie?

Foto: CJS*64 A man with a camera via Foter.com / CC BY-ND

O autorze

Bogusława Odyniec

Magister Nauk o Rodzinie na UW. Ma 3 braci i 2 siostry. Marzy o założeniu własnej dużej rodziny. Póki co realizuje się w pracy z dziećmi – naucza niemieckiego i gry na flecie prostym. Uwielbia czytać książki, śpiewać i gotować oraz dawać przyjaciołom prezenty ręcznie robione. Trochę pisze.

Leave a Reply

%d bloggers like this: