Rodzina

Buty w naszym domu

Pierwsze co rzuca się w oczy po przestąpieniu progu naszego domu to buty, a właściwie ich przerażająca ilość. Buty są różnego przeznaczenia – kalosze na deszcz, chodaki do biegania wokół domu, adidasy, trampki, tenisówki, korki, sandały, „wyjściówki”, szpilki, pantofle, a zimą dodatkowo wysokie ocieplane boty i bardziej eleganckie kozaczki. To wszystko mimo upychania na specjalnych półkach w naszym ganku próbuje wylądować gdzieś bliżej drzwi, wyjrzeć choć troszkę ze swego miejsca, znaleźć sobie punkt w którym właściciel szybciej, sprawniej i łatwiej odnajdzie poszukiwaną parę. I choćbym kilka razy dziennie przypominała, że „BUTY ODSTAWIAMY NA JEDNO MIEJSCE” to moje wezwanie ma niewielki wpływ na uporządkowanie obuwia, bo dzieci uparcie twierdzą, iż ZAWSZE odkładają buty na jedno miejsce tylko za każdym razem na inne! Ja jednak się nie poddaję i odbywam w ganku kilka piętnastominutowych sesji każdego dnia.
A jednak buty objawiają mi czasem swoją drugą naturę. Dzięki nim, kiedy wracam po jakimś wyjściu z domu, natychmiast wiem kto już wrócił, na ile osób muszę zastawić stół, albo ile lodów zostawić, a ile schować do zamrażarki. Oprócz tego błyskawicznie dowiaduję się w jakim humorze wrócił ze szkoły ich właściciel – jeśli buty są wkopane głęboko pod ławę znaczy coś poszło nie tak, a jeśli stoją mniej więcej razem na specjalnej wycieraczce mogę przewidzieć, że dzień był niezły. Wystarczy rzucić okiem na adidasy Piotra aby zorientować się w jego trasie ze szkoły – jeśli są ubłocone tak, że nie widać ich pierwotnego koloru orientuję się natychmiast, iż mój syn znowu wracał do domu zakazaną trasą przez bagno obok jeziora (trasa wcale nie jest „na skróty”, ale przecież o wiele zabawniej włóczyć się po mokradłach niż wracać autobusem).
Problem butów nasila się w konkretnych miesiącach roku. Oczywiście zdecydowanie narasta kiedy jesień niepostrzeżenie przechodzi w zimę (mogę sparafrazować powiedzenie: zima jak zwykle zaskoczyła drogowców na zima jak zwykle zaskoczyła wielodzietną matkę), albo kiedy lato wybucha koniecznością zakupu pięciu czy sześciu par sandałów. Najgorsze jednak strony mojego charakteru porusza konieczność zakupu obuwia w okolicach pierwszego września. Nie wiem jak to się dzieje, ale za każdym razem zapominam, że obuwie szkolne MUSI mieć białą podeszwę i wybieram po prostu coś wygodnego i łatwego do założenia dla dziecka. Świadomość, że znowu kupiłam nieodpowiednia obuwie spada na mnie już przy kasie, albo nieco później co jest dużo gorsze, bo powoduje liczne wpisy w dzienniczkach moich dzieci „…ma niewłaściwe obuwie”- tam gdzie wielokropek zmienia się tylko imię nieodpowiednio wyposażonego ucznia nieodpowiedzialnej matki. Ostatnio odnotowaliśmy drobne zwycięstwo w kwestii obuwia szkolnego. Tę wiadomość zaserwował mi Tomasz wczoraj „wiesz mamo, wygrałem z panią sprzątaczką, cały czas nie zauważyła, że nie mam białej podeszwy”. Uff, co za ulga – tym razem się udało. Co jednak wydarzy się w dalszej części roku tego nie potrafię przewidzieć. Szczególnie, że dodatkowo dochodzi mi zakup obuwia basenowego.

Photo: mripp via Foter.com / CC BY

O autorze

Dagmara Kamińska

Mężatka z wieloletnim stażem, mama siedmiu synów i jednej córki, pisywała na portalu wPolityce oraz Deon. Obecnie studiuje pedagogikę i prowadzi edukację domową niepełnosprawnego syna. Konkursomaniaczka mająca na koncie dziesiątki jeśli nie setki konkursowych nagród, począwszy od domowych drobiazgów, a na samochodzie skończywszy.

Leave a Reply

%d bloggers like this: