Być mamą, być tatą

Cisza przed burzą

Ja, również z naturalnych powodów, muszę o naszej ciąży sobie przypominać, bo fizycznie to dla mnie (jak dla każdego taty) abstrakcja. Mama przeżywa ciążę w swoim ciele – tata w swojej głowie.

Niedługo minie nam 20 tygodni drugiej ciąży – ale lepiej powiedzieć, że nam śmignie. Oczekiwanie na drugie dziecko różni się niemal pod każdym względem od naszego pierwszego – Basiowego – adwentu. Na szczęście Drugie tego nie czyta, bo mam wrażenie, jakbyśmy na razie go… nie zauważali.

Z Basią było inaczej. Wytęskniona, wyczekana, wymodlona, wreszcie udało się ją cało i zdrowo sprowadzić na ten świat. Wciąż jest oczkiem w głowie, nie tylko naszym, ale chyba jeszcze bardziej dziadków. Żywy skarb, mały śmieszek, beztroski krasnal i energiczny cwaniak. Ciągle rośnie, rozwija się, nabywa nowych umiejętności, odkrywa świat, cieszy się wszystkim co widzi, słyszy, robi. Nieustannie się śmieje, biega w tę i we wtę, wybucha radością ze śmigania po trawie, z wbiegania na pagórek i zbiegania z niego, przesypywania swoimi lilipucimi rączkami piasku, głaskania psa, klepania się po brzuszku, jazdy na rowerku, wtrążalania truskawek całymi garściami i z tysiąca innych rzeczy, wypełniających jej codzienność. Drepcze to to po mieście i szczerzy się do wszystkich ludzi, mijanych na chodniku. Jeśli ktoś chce zobaczyć, jak wygląda prawdziwa radość z życia, to zapraszamy do nas, na Basiowe pokazy.

W takiej perspektywie, na poświęcanie większej uwagi Drugiemu, ukrytemu jeszcze w brzuchu Eli… po prostu nie mamy czasu! Owszem, ucieszyliśmy się, że Basia będzie mieć rodzeństwo, było trochę więcej emocji i ostrożności na samym początku… ale po upewnieniu się, że wszystko jest w porządku, trzeba było wrócić do małego gałganka, który roznosi nam mieszkanie.

Dodatkowym elementem, utrudniającym nawiązywanie bliskości z Drugim jest to, że nie wiemy kto to jest ? Basiowy brat czy siostra? Imiona są już gotowe i czekają: Ignacy Jan vs. Jadwiga Anna. Dziś wybieramy się na USG połówkowe, gdzie m.in. będziemy mogli poznać płeć potomka… ale mamy ochotę tym razem sprawić sobie niespodziankę – więc wszyscy wokół też będą musieli się uzbroić w cierpliwość, czy witany będzie mały Ignaś czy mała Jadzia.

Na marginesie, zabawna historia sprzed kilku dni: podczas dwudniowego wyjazdu z moim chórem parafialnym na Warmię, odwiedziliśmy pobliski kościół w Giławach, pod wezwaniem św. Jana Chrzciciela. Na szczycie ołtarza stoi pokaźna figura świętego, trzymającego krzyż z napisem „Oto Baranek Boży” – uważniejszemu obserwatorowi nie pasował jedynie strój ascety znad Jordanu… I rzeczywiście: okazało się, że to tak naprawdę figura św. Ignacego z Loyoli, któremu dostawiono atrybut Jana Chrzciciela, żeby w ten sposób udawał lokalnego patrona. Czyli Ignacy Jan jak się patrzy!

Idąc dziś na podpatrywanie małego lokatora, nie możemy nie pamiętać o tym znaku sprzed kilku dni. Ale z drugiej strony… wczoraj obchodziliśmy wspomnienie św. Jadwigi Królowej, więc szanse wyrównują się idealnie.

Ela oczywiście przeżywa ciążę inaczej niż ja, z naturalnych powodów – ale i tak nie może o niej ciągle myśleć, gdy gania cały dzień za Basią. Ja, również z naturalnych powodów, muszę o naszej ciąży sobie przypominać, bo fizycznie to dla mnie (jak dla każdego taty) abstrakcja. Mama przeżywa ciążę w swoim ciele – tata w swojej głowie.

Kamieniami milowymi stają się jedynie comiesięczne wizyty u lekarza, na których staram się również być. Jedynym żywym i realnym przypominaczem staje się coraz wyraźniejszy brzuszek mojej żony, w którym powoli rozpycha się nowy lokator.

A gdy Basia była w środku… ojej! Czytanie, rozpytywania, dowiadywanie się. Szkoła rodzenia. Doula. Szpital. Lekarze. Poród (kosmos!). Wózek. Łóżeczko. Ubranka. Pieluchy. A jak będzie z psem? A co z pracą? A co z jedzeniem? A co z samochodem (fotelik)? Aaaa, tyle nowego! Kilka miesięcy wyjętych z życia, gdy odliczaliśmy niemiłosiernie wlokący się czas… jeszcze trzy miesiące… jeszcze dwa… trzy tygodnie… dwa…. A gdy Basia się urodziła – okazało się, że niemal wszystko jest zupełnie inaczej, niż się wcześniej wydawało.

Teraz nic nie ma nowego. Mądrzymy się, hoho, starzy rodzice-wyjadacze, wszystkowiedzący, beztrosko myślący o przyszłości (ile jeszcze do porodu? pół roku? a nie, jakieś niecałe pięć miesięcy… chyba). Bez spiny, ciążowej gorączki. Co tu się spinać, skoro i tak wszystko znów będzie inaczej, niż się spodziewamy?

Jak to będzie, czy znów życie nam się zmieni o kilkadziesiąt stopni? A jak Basia, gdy będzie mieć rok i 8 miesięcy, przyjmie młode – czy nie będzie zazdrosna, nie odczuje niepokoju? Ona uwielbia inne dzieci, może się godzinami patrzeć na nie na placu zabaw, gdy ostatnio bawiła się u naszych znajomych z trójką starszych od niej o kilka lat pociech – to była w siódmym niebie. No, ale jak zareaguje na naturalne w pierwszych tygodniach ciągłe tulenie maleństwa? Czy zrozumie w swoim cwanym rozumku, że nasza miłość się nie podzieli, ale pomnoży? Mam w głowie jakąś pewność (męską intuicję?), że tak. Wszystko się jakoś składa, dosadnie mówiąc, do kupy. Nie bez powodu przez te kilkanaście miesięcy uczyłem ją, że nigdzie nie jest tak fajnie, przytulnie i bezpiecznie, jak po przyklejeniu się do mojej klaty – teraz to się przyda, gdy klata mamy zostanie zajęta.

P.S. Ela po przeczytaniu szkicu tekstu: „Ja zupełnie inaczej to widzę, ale OK” ? Okazało się, że szał ciążowy, wicie gniazda itd. jak najbardziej jest – ale przez dotychczasowego pędraka i fizyczne wyczerpanie nie jest przeze mnie tak zauważalny, jak wcześniej. Ile to się przy takich okazjach okazuje, no.

Photo credit: jennykarinaflores via Remodel / CC BY

O autorze

Jan Buczyński

W domu mąż Elżbiety i tata Basi. W pracy organista parafialny,
dyrygent chóralny i katecheta przedszkolny. W wolnej chwili bloger
(ejtomy.pl, publikuję również na areopag21.pl). Z wykształcenia
teolog i muzyk, z zamiłowania czytelnik książek, słuchacz muzyki,
pasjonat historii oraz obserwator otaczającej rzeczywistości.

Leave a Reply

%d bloggers like this: