Być mamą, być tatą

Cud adopcji. Jak się na niego otworzyć?

Pierwsza myśl o adopcji pojawiła się u mnie, kiedy po czterech latach małżeństwa wciąż nie doczekaliśmy się biologicznego potomstwa. Niemal wraz z tą myślą, pojawiła się druga kreska na teście ciążowym. Pierworodny oznajmił swoją obecność.

Po mniej więcej dwóch latach od jego narodzin temat adopcji zaczął jednak powracać dość natarczywie. Czuliśmy się wręcz przynaglani myślami
o tym, że ktoś nie z nas poczęty jest nam przeznaczony. Prowadziliśmy z mężem niezliczoną ilość rozmów o pragnieniu obdarowania miłością kogoś potrzebującego, roztrząsając budzące się wątpliwości i strachy. W końcu temat zaczął nas już męczyć, bo do podjęcia decyzji wciąż nie byliśmy gotowi.

Ten moment zbiegł się w czasie z odchodzeniem Jana Pawła II. Powracaliśmy wtedy do Jego nauczania i słów z Westerplatte, wypowiedzianych do młodzieży w 1987 r.:

Każdy z was znajduje też w życiu jakieś swoje Westerplatte. Jakiś wymiar zadań, które trzeba podjąć i wypełnić. Jakąś słuszną sprawę, o którą nie można nie walczyć. Jakiś obowiązek, powinność, od której nie można się uchylić. Nie można zdezerterować.

Te słowa w naszym życiu istnieją szczególnie, już na zawsze, a córkę czasem nazywamy „papieskim dzieckiem”.

Ostateczną decyzję podjęliśmy w trakcie dialogu małżeńskiego, po zadanym sobie, dla nabrania dystansu, miesiącu milczenia na temat adopcji. Każde
z nas rozeznało tak samo, jakie jest nasze powołanie, jaka powinność, przed którą nie możemy zdezerterować. Od tej pory wszelkie wątpliwości zaczęły znikać, a przejście procedury adopcyjnej tylko utwierdziło nas w słuszności podjętej decyzji. Warsztaty dla przyszłych rodziców adopcyjnych były czasem ważnym i potrzebnym. Otrzymaliśmy wskazówki, jak radzić sobie z trudnymi pytaniami dziecka, czy wrogimi komentarzami osób trzecich. Wciąż z nich korzystamy.

Wyczekiwany dar
Od momentu decyzji i założenia teczki w Archidiecezjalnym Ośrodku Adopcyjnym (18 maja – w rocznicę urodzin JPII) do spotkania z naszą córką minęło 19 miesięcy. O swoich planach poinformowaliśmy tylko najbliższą rodzinę i przyjaciół, więc pojawienie się córki w naszym domu było dla wielu osób naprawdę zaskakujące. Zresztą, także dla nas moment spotkania okazał się mocno niespodziewanym.

Foto: Jer Kunz / Foter / CC BY-NC-SA

Foto: Jer Kunz / Foter / CC BY-NC-SA

Trudno mi to spotkanie nawet ubrać w słowa, do dziś bardzo wyraźnie czuję je w sobie. Mieliśmy naprawdę ogromne szczęście doświadczenia miłości adopcyjnej od pierwszego wejrzenia, a nawet od pierwszej wiadomości. Wiedzieliśmy, że jedziemy do naszej córki i dane nam było zachwycić się NIĄ natychmiast. Starszy syn, przedszkolak cieszył się z rodzeństwa. Fakt, że ja jej nie urodziłam został przyjęty naturalnie, przygotowaliśmy syna do takiego powiększenia naszej rodziny. Nasze mamy (ojcowie nie żyją) także przyjęły wnuczkę z miłością i trwa ona niezmiennie do dziś.

Myślę, że taki cud – cud adopcji – jest darem Boga i został wymodlony przez nas i inne osoby. Ogrom ludzkiej życzliwości, jaki spłynął na nasz dom jest niemożliwy do opisania. Dziesiątki pięknych esemesów zapełniały pamięci naszych telefonów, wszystkie ubranka i wyposażenie zostało kupione
i zorganizowane przez nas i bliskie nam osoby w ciągu dwóch dni. Przykry komentarz zdarzył się jeden raz. Bardzo zabolało, ale w niczym nie zachwiało poczucia pewności naszego powołania.

Dzieci przychodzą różnymi drogami 
Nasza córka jest z nami już dziewiąty rok i wiem, że adopcja jest naszą drogą, wiem też, że nie jest to rodzicielstwo takie samo jak biologiczne. Nie jest lepsze, ani gorsze, jest inne, niesie momentami inne wyzwania, do podjęcia których się przygotowywaliśmy i które nas nie przerażają.

Córka mając niespełna cztery lata zapytała, czy ją urodziłam i wie, że tak nie było. Od tamtej pory odbywaliśmy wiele rozmów o adopcji, czytaliśmy książki, odpowiadaliśmy na dziesiątki pytań, byliśmy świadkami jej śmiałych wypowiedzi na ten temat w różnych gronach.

Myślę, że trudnym dla niej momentem były narodziny najmłodszego synka. On jeszcze nie wie, że dzieci przychodzą do rodziców różnymi drogami, ale coś mi mówi, że starsza siostra, w swoim czasie, świetnie mu to wytłumaczy.

Wszystkie nasze dzieci są nasze, bo taką decyzję podjęliśmy i tak Bóg pozwolił nam realizować rodzinne życie. Czasem patrzę na córkę i zastanawiam się, jak to możliwe, że jej nie urodziłam? Wtedy myślę, że czas ciąży biologicznej jest piękny, ale jego znaczenie dla poczucia więzi nie jest decydujące. W adopcji bardzo ważne jest, żeby mieć przekonanie, że jest się rodzicem. Jeśli taki komunikat płynie do dziecka, ono czuje się bezpieczne i kochane i tą miłość odwzajemnia. A czyż nie o miłość w życiu nam chodzi?

Foto: tarotastic / Foter / CC BY

O autorze

Agnieszka Lipińska

Żona i mama wychowująca wraz z mężem troje dzieci, pasjonatka życia rodzinnego, która po czterdziestce odkryła przemożną potrzebę samorealizacji pisarskiej. Ukończyła Studia Podyplomowe UKSW
w zakresie nauk o rodzinie. Lubi podróżować, niemożliwe zamieniać
w realne, a w domu gotować i piec ciasta.

Leave a Reply

%d bloggers like this: