Wychowanie

Daj dziecku przykład

W czasie mszy odbywała się ceremonia chrztu świętego. Chrzestni wspomogli rodziców w obrzędach, nałożyli szatkę, zapalili świeczkę od paschału. Wszyscy złożyli odpowiednie przysięgi, biorąc na siebie obowiązek wychowania dziecka w wierze – bo, jak wiadomo, kiedy chrzci się niemowlę, to rodzice i chrzestni pozostają odpowiedzialni za jego dojrzewanie w roli wiernego. Potem trzeba było pójść do komunii świętej. Ojciec chrzestny wstał, przepchnął się przed matką chrzestną i przyjął Ciało Chrystusa. Sama chrzestna pozostała na miejscu, tak jak i rodzice. Tak oto chrześcijańskie wychowanie rozpoczęło się od bojkotu Eucharystii nie tylko przez rodziców, ale i przez chrzestną dziecka, która ma obowiązek przygotować się do pełnienia swojej roli przez spowiedź świętą i możliwość pełnego uczestnictwa we mszy świętej.

Kilka lat wcześniej obserwowałem mężczyznę bawiącego się w bocznej nawie kościoła telefonem. Odbierał SMS-y, a może grał w jakąś grę? Jego córka, siedząc w ławce obok, wygłupiała się i śmiała z koleżanką. Kiedy zwróciłem mężczyźnie uwagę, że tak nie wypada się zachowywać w kościele, ofuknął mnie, mówiąc, że to nie moja sprawa. Później okazało się, że dziewczynka jest osobą przygotowującą się do pierwszej komunii, a tata przyszedł z nią, bo po mszy mieli spotkanie. Tak oto wychowanie chrześcijańskie przemieniło się w pustą, niezrozumiałą tradycję.

Sakramenty wtajemniczenia chrześcijańskiego – chrzest, Eucharystia i bierzmowanie – to kolejne stopnie wprowadzające człowieka w tajemnicę zbawienia. Chrzest oczyszcza z grzechu i włącza do rodziny dzieci Bożych. Eucharystia doprowadza do przyjęcia Boga w swoim życiu, zjednoczenia się z Nim i umożliwia pełne uczestnictwo we mszy świętej. Bierzmowanie wreszcie zwane jest sakramentem dojrzałości chrześcijańskiej, co oznacza, że dzięki niemu uczeń Chrystusa osiąga dorosłość w wierze, przyjmuje też dary Ducha Świętego, które mają pomóc mu nieść swą wiarę dalej, innym ludziom. Każdy z tych trzech stopni otwiera przed młodym człowiekiem kolejne drzwi Kościoła, pomagając w ciągłym rozwoju. Nie staje się to jednak automatycznie – ponieważ żaden sakrament nie jest magiczną sztuczką, czarodziejskim rytuałem, w którym dzieje się coś z niczego, dzięki czemu człowiek staje się lepszy. Owszem, sakrament jest znakiem Bożej łaski, ale aby mógł się on dokonać, potrzebna jest odpowiednia materia. Tą materią jest budowany w wierze człowiek. Sakrament zaś pozostaje cudownym uwieńczeniem pewnego etapu, który człowiek ten musiał (lub powinien był) przejść.

Chrzest, jeśli udzielany człowiekowi dorosłemu (lub przynajmniej temu, u którego potwierdzono używanie rozumu), jest odpowiedzialnością tego człowieka. To on musi się wyrzec grzechu i szatana, musi wyznać wiarę w Chrystusa – i to wyznanie musi być autentyczne. Ponieważ jednak w naszej kulturze zwykło się chrzcić niemowlęta lub małe dzieci (Kodeks Prawa Kanonicznego przypomina, by chrzcić dzieci w pierwszych tygodniach po urodzeniu), odpowiedzialność za wiarę potomka spoczywa na rodzicach, a przed nimi jeszcze bardziej na chrzestnych. Można ochrzcić własne dziecko, nawet jeśli nie jest się wierzącym – pod warunkiem że posiadamy przynajmniej minimalną nadzieję na chrześcijański rozwój. Tę nadzieję mają zagwarantować rodzice chrzestni – wierzący, praktykujący i oddani Bogu. Kiedy rodzice przynoszą dziecko do chrztu, choć sami nie przykładają wagi do jego wiary, muszą mieć świadomość, że rodzice chrzestni mają za zadanie zastąpić ich w rozwoju tejże wiary, nawet wbrew nim samym. Rodzice tak naprawdę z góry wyrażają na to zgodę, decydując się na chrzest. Nie jest to wszystko jednak możliwe, kiedy rodzice nie tylko są niewierzący, ale jeszcze dobierają chrzestnych według klucza rodzinnego lub towarzyskiego. Wśród ludzi bliskich memu sercu znajdują się osoby mające chrzestnych ateistów, antyklerykałów czy takich, którzy należeli do Świadków Jehowy, już po podjęciu się roli chrzestnego. W tym miejscu ogromna odpowiedzialność spada nie tylko na samych rodziców, ale także na księży – tych, którzy udzielają zgody na bycie chrzestnym osobom niesprawdzonym, bez przeprowadzenia wywiadu, a także tym chrzczącym, którzy niczego więcej poza zaświadczeniem nie potrzebują. Często chrzest odbywa się nawet bez krótkiego przygotowania, które powinno mieć miejsce przynajmniej dzień wcześniej.

Sytuacja powtarza się przy pierwszej komunii świętej. Rodzice, których dzieci od dnia chrztu nie widziały ołtarza, nagle masowo wysyłają swoje pociechy do kościoła. Sami też w tym uczestniczą, choć nie wiedzą często, jak się zachować. A przygotowanie do Eucharystii to liczne próby, ustawianie się, wchodzenie w odpowiednim szyku, śpiewy, nauka czytania… To przymiarki strojów albo bogate suknie, to laptopy, telefony, quady, limuzyny i przeliczanie pieniędzy z kopert. Jeśli ksiądz powie, że przy samej obecności Chrystusa i możliwości przyjęcia Go do serca to wszystko śmieci, może zostać nawet wyśmiany. Na czym zaś polega edukacja przygotowująca do przyjęcia sakramentu? Na zaliczeniu wszystkich modlitw i regułek z książeczki do nabożeństwa. Dziesięć przykazań Bożych, pięć kościelnych, główne prawdy wiary, siedem sakramentów świętych… Przy tym wszystkim Chrystus znika. A rodzice często wcale nie pomagają Go odnaleźć, zrzucając odpowiedzialność nawet nie za wychowanie w wierze, ale za edukację religijną, na katechetów.

Wreszcie nadchodzi bierzmowanie. Grupa nastolatków chodzi wszędzie z czerwoną książeczką, przybija pieczątki. Zalicza poważniejsze kwestie teologiczne, choć zasady dopuszczenia do sakramentu są podobne jak w przypadku komunii świętej. Trzeba zdać to, co później można zapomnieć, oraz uczestniczyć w tych wszystkich spotkaniach, w których często nie chce się uczestniczyć. Dlatego też wielu młodych ludzi krąży pod kościołem albo siedzi w domu, grając na komputerze, by potem wpaść do zakrystii w ostatniej chwili i zdobyć potrzebny podpis. A później następuje „uroczyste pożegnanie z Kościołem w obecności biskupa”. Bo po bierzmowaniu już nic nie trzeba. Może najwyżej kiedyś, w przyszłości, wziąć kościelny ślub, w czasie którego przysięgniemy, że będziemy po katolicku wychowywać potomstwo, którym Bóg nas obdarzy. A potem historia zatoczy koło, bo z tym potomstwem będzie dokładnie tak samo.

Z jaką radością spoglądam na te rodziny, które do chrztu bardzo dokładnie się przygotowują. Dla których ważne jest, by dziecko stało się dzieckiem Bożym jak najwcześniej, a już na pewno przed upływem pierwszego roku życia. Które potrafią pokłócić się z babcią, ponieważ ta naciska na wybór kuzyna do roli chrzestnego, ale kuzyn dawno oddalił się od Kościoła, rodzicom zaś zależy na wierzących chrzestnych. W czasie chrztu do komunii przystępują zarówno rodzice, jak i chrzestni, ofiarowując ten moment swojemu świeżo ochrzczonemu podopiecznemu. Potem ci sami rodzice uczą dziecko uczestnictwa we mszy świętej, by, kiedy w końcu nastąpi czas pierwszej komunii świętej, mogło ono przeżyć go jako dopełnienie tego, czego pragnęło od dawna – i czego, w pozytywny sposób, zazdrości swoim rodzicom. Wtedy pieniądze i prezenty przestają mieć znaczenie. I wreszcie ten zbuntowany nastolatek, doskonale prowadzony przez swoich wierzących rodziców, pragnie całe swoje życie poświęcić Bogu, pragnie oddać życie za wiarę – i w bierzmowaniu przyjmuje dary Ducha Świętego, przekuwając swój nastoletni bunt na większą służbę Chrystusowi. Co – w odpowiednim momencie – doprowadzi do wstąpienia w dojrzały związek małżeński lub do poświęcenia się Panu w kapłaństwie czy życiu zakonnym.

Istnieją dwie drogi życia sakramentalnego. Jedna to ta „tradycyjna”, magiczna, traktująca sakrament jako obrzęd wynikający z wielowiekowych przyzwyczajeń. Chrzci się dzieci, żeby wygnać diabełka, do komunii się prowadzi dla prezentów, a do bierzmowania to już właściwie nie wiadomo po co. Druga to droga wiary i wtajemniczenia chrześcijańskiego. Aby dziecko przeszło tę drogę odpowiednio, aby poszło tą drugą drogą, potrzebny jest dobry przykład wiary rodziców i chrzestnych. Inaczej zatrzyma się na pustej tradycji i powtórzy drogę krzywoprzysięstwa – odrzucając to, co samo wypowie w czasie ślubu i chrzczenia swoich dzieci.

Photo credit: Nik Calamvokis via Foter.com / CC BY-ND

O autorze

Mateusz Gajek

Teolog z wykształcenia, anglista z zatrudnienia, wkrótce również informatyk. Uczy w szkole specjalnej z powołania, marzy o przyszłości pisarza. Mąż i tata trójki dzieci. Lubi czytać, dobrze zjeść i obejrzeć film w towarzystwie małżonki.
Prowadzi bloga maurycyteo.wordpress.com

Leave a Reply

%d bloggers like this: