Społeczeństwo

Dziecięcy syndrom pandemii

Dzieci i młodzież z syndromem pandemii.
Ociężałe, bez ruchu fizycznego, znudzone.
Siedzące przed komputerami po 6 godzin lekcyjnych i odrabiające zadania domowe przez kolejne 2-3 h.
Niechętnie wychodzą do rówieśników, rzadko wychodzą na spacer, czy do bibliotek. Nie rozwijają zainteresowań ani więzi międzyludzkich w stopniu, który jest odpowiedni dla ich wieku.
Samotne, skazane na monitor jeszcze bardziej niż dotychczas.
Z przekrwionymi oczami i syndromem suchego oka.
Zmęczone bardziej, niż ich zapracowani rodzice.
Licealiści i studenci bez przyjaźni i relacji, bo te najfajniejsze lata upłynęły im na zdalnych…
Nauczanie dzieci z syndromem pandemicznym jest koszmarem. Dlaczego?
Najczęściej dziecko ułatwia sobie życie i idzie na skróty. Jeśli można odpisać – odpisuje, jeśli można znaleźć gotowca w necie – znajduje. Poziom nauczania zdalnego jest poziomem gotowców z internetu i zadań znalezionych na „zadanepeel”.
Dzieci z syndromem pandemicznym zostawione samym sobie, mówiąc obrazowo, nie pójdą po chodniku, żeby nie deptać zieleni – pogonią na skróty, bo taka jest ich dziecięca natura. Na zachowania w pełni odpowiedzialne jeszcze ich nie stać, one je dopiero poznają. Uczą się częściej dla rodziców, a nie dla siebie.
Co można zrobić, by ich uchronić od dotkliwych skutków pokolenia pandemii?
Ofiarować im swój czas. Zabierać ze sobą. Niech nie zostaje w domu samo.
Jeśli jest taka możliwość, zabieraj dziecko do pracy, niech uczy się zdalnie nawet u ciebie w biurze, warsztacie, pod twoim okiem. Każdy pomysł dobry.
Trzeba robić wszystko, by nie izolowały się, zamknięte w swoim pokoju.
Zachęcam, aby wykonywać obowiązki domowe razem z dziećmi. Uczyć, pokazywać, wyjaśniać, rozmawiać, czytać wspólnie na głos, żeby wyrobiły dykcję i umiały się wysłowić.
Trzeba wyciągać dzieciaki na spacery, albo rower. A jak tego nie chcą? Dobijać się do nich i rozbijać ich zamknięty zdalny świat. Po pewnym czasie systematycznych prób poskutkuje.
Przyszedł czas na rodzica kreatywnego. Wiem, wiem, sama jestem mamą pracującą na etacie i nie mam komfortu pracy w trybie „home office”, ale jeśli chodzi o dobro dzieci – nie ma taryfy ulgowej.
Czego dziecko w domu nauczymy, to będzie umiało. Można uczyć dzieciaka nawet swojego zawodu. Mówię poważne. Zamiast zatrudniać dodatkową pomoc domową, „zatrudnić” pociechy. Nie ważne, że nie będzie zrobione idealnie, ale młodziak nauczy się pracy, spędzi z nami czas i może czegoś się fajnego dowie przy pracy z rodzicem.
Warto zadbać też o ich relacje z rówieśnikami. Zapraszać do siebie resztki „żywych” przyjaciół, chętnych do spotkań. Organizować „wspólne nocowanie”.
Jak dziecko ma rozwinąć zdrowe interakcje z innymi dziećmi? Tylko w bezpośrednim kontakcie.
Czas „pandemii” to czas nowych rozwiązań, wyzwań dla rodziców. Trudny czas, ale dzięki naszemu wysiłkowi nie zmarnujemy tych, za których jesteśmy odpowiedzialni.
Ps. Jeśli któryś z rodziców nie dostrzega tych problemów, albo się super odnalazł w chorej rzeczywistości, to serdecznie współczuję.

O autorze

Krystyna Łobos

Żona, matka dwóch synów i córki. Z wykształcenia filolog i piarowiec. Rzecznik Orszaku Trzech Króli w Rzeszowie. Perfekcjonistka na odwyku. Woli pisać niż mówić. Lubi włóczyć się po górach, słuchać ludzi, czytać powieści fantasy oraz dobre komiksy. Uwielbia rodzinne seanse filmowe i długie rozmowy z mężem.
Na Facebooku prowadzi stronę Siemamama

Leave a Reply

%d bloggers like this: