Wiara

Herbata z M.

Podstawówka, normalne życie. Niby zwyczajnie jak wszyscy. Ale trochę im zazdrościłam. Ja do kościoła chodziłam sama. Znajomi – z rodzicami, z rodzeństwem. Ja – zawsze sama.

„Wspomnienie tamtych dni – zaczyna swoją opowieść M. – jest tak silne, jakby to wszystko wydarzyło się przed chwilą. To nie jest sztuczne budowanie napięcia. I nie chodzi mi o nabijanie licznika lajków –uśmiecha się – tylko, skoro piszesz, to może przez napisanie o tym powiesz ludziom, żeby nie igrali z ogniem. Ogień zawsze parzy. Ważne, aby zachować się bezpiecznie. Ja nie umiałam. Może nikt mi nie powiedział?

W domu Boga nie było. Znaczy był ale… przeraźliwie samotny. Nie było modlitwy, nie licząc różańca leżącego pod poduszką nie była ta nasza wiara jakoś widoczna. Pamiętam awanturę, kiedy chciałam powiesić krzyżyk nad drzwiami wejściowymi. To było tylko słowa, ale boli do tej pory. Mówiłam: jakby to było przed chwilą.
Nie pamiętam, w którym momencie postawiłam Bogu zakaz wstępu. Był taki moment. Tylko ten różaniec w niepojęty sposób dalej leżał pod poduszką. Nie, nie modliłam się. Wiedziałam, że on tam był, ale udawałam, że nie wiem. Taka dziecinada jakaś. Przed kim udawałam, skoro nikt o to nie pytał?”

Przerwa na łyk herbaty. Patrzę na ręce M.: różaniec na palcu. Patrzę na nią pytająco. Rozumie bez słów i pośpiesznie odpowiada:
„Teraz to oczywiste, ale kiedyś…
Wiesz, tak było zawsze. Podstawówka, normalne życie. Niby zwyczajnie jak wszyscy. Ale trochę im zazdrościłam. Ja do kościoła chodziłam sama. Znajomi – z rodzicami, z rodzeństwem. Ja – zawsze sama. Może to wtedy przestałam chodzić do kościoła?”

Pamiętam M. ze szkoły, z ogólniaka. Wyróżniała się tym, że zawsze była pierwsza do zgryw, do żartów, do zrywania się z lekcji. Nigdy nie odmówiła udziału w imprezie. Za to notorycznie nieprzygotowana, każdy sprawdzian poprawiała na ledwo tróję. Mimo to – nie była jakoś prześladowana przez nauczycieli. Nigdy nie widziałam, żeby ktoś z nią rozmawiał, proponował pomoc czy zwyczajnie dawał do zrozumienia, że może na niego liczyć. Może to też był błąd? Pytam ją o to.
„Może masz rację. Może, jakby ktoś się zainteresował… Ale z drugiej strony – czy ja bym umiała przyjąć pomoc? Zawsze radziłam sobie sama. I zawsze byłam pierwsza… wiesz, o czym mówię”.
Wiedziałam. Pierwsza w klasie miała chłopaka, pierwsza zaczęła palić, potem pić. I – pierwsza nie zdała do drugiej klasy. Egzamin komisyjny – i dopiero wtedy się udało.

„Pamiętasz naszą polonistkę? Powiedziała mi kiedyś, że jak będę chciała z nią pogadać, to nie ma sprawy. Kiedyś poszłam nawet pod drzwi klasy, ale uciekłam przed dzwonkiem, żeby mnie nie widziała. To jeszcze nie był ten czas.
Miałam czas na wszystko: widziałam najnowsze filmy, byłam na każdej imprezie, próbowałam każdego rodzaju alkoholu. Kiedyś nawet wylądowałam w szpitalu po jakiejś trefnej wódce. Ale nie odstraszyło mnie to. Tyle, żeby dojść do siebie i stanąć na nogi. Potem – bawiłam się dalej. Chociaż – piłam już mniej… nie ze strachu… tak jakoś”.

Zamyśliła się. Nie chciałam jej przerywać tej ciszy. Trwałyśmy tak dłuższą chwilę.
„Odmów ze mną Koronkę…” – nagle poprosiła. Bez słowa uklęknęłam.
„To było chyba w trzeciej klasie – podjęła opowiadanie, kiedy skończyłyśmy modlitwę – jakoś w środku roku szkolnego. Wiedziałam, że muszę zdać – nie chciało mi się uczyć, nadal miałam ważniejsze sprawy na głowie niż siedzenie nad lekcjami, ale wiedziałam, że muszę. Nie wiem, skąd pochodziła ta wiedza. Denerwowałam się na siebie, że mi odbija, ale „coś” mnie usadzało przy stole i kazało czytać i pisać”.

Pamiętałam, że do czwartej klasy zdała bez poprawek. Pamiętam jej niedowierzanie i radość. I pamiętam, że wtedy wieczorem, po zakończeniu roku, przyszła do mnie, do internatu.
M. jakby czytała w moich myślach.
„Pamiętasz? Wtedy pierwszy raz byłam u ciebie. I wtedy pierwszy raz wieczorem siedziałam przy herbacie a nie przy butelce piwa. Wtedy coś się zmieniło. Chciało mi się krzyczeć z radości. Miałam dowód na to, że nie jestem taka najgorsza”.

Znałam genezę tego stanu. Jej ojciec obwiniał ją o całe zło tego świata. Bywało, że ją uderzył, że wyganiał z domu. Bywało też, że nie wracała do domu tygodniami. Spała albo u swojego chłopaka, albo u znajomych.
„Zanim wyszłam, dałaś mi swój adres. Dlaczego?”
Nie widziałam powodu, dla którego miałabym jej unikać. Zmiana była bardzo widoczna. Wiedziałam, że będzie tylko lepiej. Nie wiedziała, wtedy jeszcze, skąd tak radykalna zmiana. Niedługo miałam się dowiedzieć.

„Po wakacjach poszliśmy do czwartej klasy. Byliśmy maturzystami. Strasznie poważnie to brzmiało. I jeszcze te pierwszaki patrzące na nas z niemym podziwem…”
Pamiętałam. Nauczyciele stawiali nas za wzór, my udawaliśmy omnibusów, ale przecież – byliśmy zwyczajni, tyle że starsi od nich o tych kilka lat.
„Wtedy na pielgrzymkę maturzystów założyłam krzyżyk. Pierwszy raz miałam coś na szyi. Ciężki mi się wydawał. Ale … już go nie zdjęłam… Wiesz, tak naprawdę, jakby nie polonistka, to ja nie wiem, jakby się to wszystko skończyło. Rozmawiałam z nią tamtej nocy, kiedy trafiłam do szpitala po zatruciu alkoholem. Siedziała przy mnie całą noc. A ten krzyżyk miałam właśnie od niej. Tamtej nocy… zdjęła ze swojej szyi i włożyła mi do ręki. Powiedziała, że założę, jak będę gotowa”.

Rozmawiałyśmy jeszcze długo. Dla mnie – to kolejny dowód na to, że Pan Bóg ze wszystkiego wyprowadza dobro, jeśli tylko Mu na to pozwolimy.

Foto: Andy Rennie/Flickr/CC BY-SA 2.0

O autorze

Dorota Szczepańska

Z wykształcenia i zamiłowania polonistka i pedagog, z pasją teatralną. Pracuje z dziećmi i młodzieżą, ale bardzo lubi też pracować dla niepełnosprawnych. W wolnych chwilach zajmuje się quillingiem i decoupage`em. Robi różańce z nasion łzawicy i kłokoczki. Bardzo dużo czyta. Coraz więcej pisze. Wolontariusz biblioteczny. Prowadzi bloga w-zaciszu-slow.blogspot.com

Leave a Reply

%d bloggers like this: