Zdrowie i uroda

Historia chemicznego oświecenia

Przyszedł taki czas, że musiałam całkowicie zmienić swój sposób kupowania kosmetyków. Nie była to jedynie kwestia bycia bardziej „eko”, oszczędności, ani nawet pojawienia się dziecka. Była to realna konieczność szukania ratunku w obliczu wieloletnich nieskutecznych terapii organizmu trutego na wiele sposobów. Jako pierwsze kierunek wskazały mi przyjaciółki, może komuś innemu pomoże moja historia chemicznego oświecenia.

Chemia użytkowa? Wiem, że nic nie wiem

Moje zainteresowania koncentrują się wokół tematów humanistycznych. Zawsze lubiłam zajęcia chemii, ale na takiej samej zasadzie jak te z matematyki, zadanie wywołuje u mnie ambicję, a rozwiązanie przynosi satysfakcję. Jednak długo po ukończeniu liceum okazało się, że w mojej chemii życia codziennego muszę szybko coś zmienić, bo będzie bardzo niedobrze i żadna wiedza szkolna mi w tym nie pomoże. Kolejne wizyty u kolejnych dermatologów powodowały jedynie frustrację – pieniądze wyrzucone w błoto. Wizyty w drogerii bazowały na metodzie prób i błędów. Raczej błędów.

Moim problemem było przewlekłe atopowe zapalenie skóry, z dodatkowymi atrakcjami wywoływanymi prawdopodobnie jakimiś alergiami/nietolerancjami pokarmowymi i wówczas jeszcze niezdiagnozowaną chorobą tarczycy. Wybierałam przede wszystkim to, co nie podrażniało dodatkowo i dało się po prostu użyć. Gdy wycofali jedyny zdatny krem do twarzy miałam ochotę zapłakać przed półką sklepową (wszystkie inne paliły jak ogień tuż po nałożeniu). Praktycznie każdy podkład i kosmetyki kolorowe powodowały natychmiastową reakcję skóry, którą leczyłam kolejny tydzień po zmyciu makijażu. U dermatologa dostawałam coraz to nowe leki, drogie jak sto diabłów, które kończyły się po miesiącu i wszystkie problemy wracały (czasem wcale nie znikały). Za to z dzisiejszej perspektywy moje ówczesne przekonanie, które marki kosmetyczne są dobre, oceniam jako niewątpliwy sukces akcji marketingowych tych firm. Na skład nie patrzyłam wcale.

Krok po kroku

Kiedy na spotkaniu z przyjaciółkami z czasów liceum wyznałam, że już nic nie działa i zostało mi tylko szare mydło, popatrzyły na mnie ze zgrozą. Ja z kolei przy tej okazji dowiedziałam się o pielęgnacji włosów naturalnymi olejkami, usłyszałam, że należy wystrzegać się parabenów, silikonów, PEG-ów i wszelkich  SLS-ów. Byłam tym trochę oszołomiona i zupełnie nie wiedziałam jak mam te substancję w składzie znaleźć. A sama kwestia kolejności składników względem proporcji w kosmetyku? Czarna magia. Przecież tam wszystko nie po naszemu. Ale dziewczyny podpowiedziały mi (Sylwio, Moniko – dziękuję ? kilka pożytecznych stron, w tym nieocenionąSrokę. Okazało się, że tak zaczęła się rewolucja na mojej kosmetycznej półce.

Stopniowo przestawiłam się na kosmetyki drogeryjne o prostym składzie i sensownej kolejności składników, często pochowane gdzieś na półkach. Do tego odnalazłam mój kosmetyk awaryjny, emulsję pomagającą na stany zapalne, szczególnie skóry głowy (klik). Później zrobiłam swoje pierwsze e-zakupy w ekosklepie, gdzie zaopatrzyłam się w mydło marsylskie, szampon z mydlnicy lekarskiej (w kostce!) i kilka różnych olejów naturalnych (ze słodkich migdałów, kokosowy nierafinowany). Oniemiałam. To było o niebo lepsze od jakichkolwiek żeli, balsamów, szamponów, odżywek i kremów. Wielofunkcyjne, niedrogie, łagodne i naturalne. A przy tym lista składników i ich kolejność w składzie była dla mnie na tyle zrozumiała, że nie bałam się, co tam w środku siedzi. Jednak na dłuższą metę zakupy kosmetyków przez Internet nie odpowiadały moim potrzebom i przerzuciłam się na ograniczoną ofertę pobliskiego sklepu zielarskiego.

Jak nie struć dziecka – ciążowe rozważania

Kiedy w moim brzuchu zaczęła rosnąć i rozciągać skórę mała Basia, ratowałam się olejem ze słodkich migdałów (regularny masaż olejkiem zapobiega ponoć rozstępom). W międzyczasie czytałam analizy kosmetyków dziecięcych do wyprawki i chyba przy tej okazji dostarczyłam Basi nieco hormonów stresu. Potem zorientowałam się też, czego sama nie powinnam stosować w ciąży.

Jak się okazało, w kosmetykach dedykowanych niemowlętom było pełno substancji konserwujących, zapachowych, wysuszających i podrażniających, SLS-ów, pochodnych formaldehydu, a nawet substancji potencjalnie kancerogennych (!). Nawet oliwki dla dzieci były wręcz naszpikowane szkodliwymi/niepotrzebnymi substancjami. Postawiliśmy zatem na prostotę i podstawowymi kosmetykami zostały żel i oliwka Babydream, na przemian z kąpielą w krochmalu, mokre chusteczki pozostawiliśmy na wyjścia – w domu używamy flanelowych myjek nasączanych przegotowaną wodą, w razie podrażnień sięgamy po mąkę ziemniaczaną i linomag domowej produkcji naszych znajomych. Większych problemów nie doświadczyliśmy i dopiero od niedawna zmagamy się z podrażnieniami nieznanego pochodzenia, ale tu obwiniam raczej pojawienie się nowych pokarmów.

Dziś i jutro

Ostatecznie moje problemy nie znikły, nauczyłam się jakoś sobie z nimi radzić. Czasem z zazdrością patrzę na staranne makijaże czy wypchane kosmetyczki koleżanek. Moja szufladka i półka w łazience ogranicza się do kilku sprawdzonych produktów. Jednak nawet tym, którzy mają skórę mocną jak rzemień polecam raz na jakiś czas przejrzeć skład ulubionych kosmetyków i nie dać się nabijać w butelkę. Ale nie tylko po to.

Warto zorientować się, co oznaczają konkretne symbole umieszczone na etykiecie kosmetyków. Dla mnie odkryciem było, że termin przydatności produktu dotyczy w zasadzie produktu nienapoczętego. Właściwy czas (w miesiącach), jaki mamy na zużycie otwartego opakowania wskazuje obrazek otwartego wieczka i umieszczona tuż obok (lub wewnątrz) liczba. Należy się przy tym spodziewać, że produkty o dłuższej przydatności po otwarciu zawierają również więcej konserwantów.

Kulawa szkoła

Naprawdę jestem w stanie zrozumieć, że to, czego uczą nas w szkołach, stanowi jedynie pewną bazę teoretyczną i nie musi mieć codziennego zastosowania. Niektóre działy w podstawach programowych ćwiczą nam mózgi, inne okazują się przydatne przy wyborze konkretnych, wyspecjalizowanych ścieżek kształcenia, jeszcze inne budują po prostu naszą wiedzę ogólną o świecie. Jednak biorąc pod uwagę, że każdy z nas będzie kiedyś samodzielnie kupował żywność i kosmetyki, naprawdę nie rozumiem, dlaczego tak mało dowiadujemy się o wykorzystywaniu chemii w produktach ogólnodostępnych i sposobie ich opisania. Oczywiście Internet stanowi ogromną bazę wiedzy, ale bez podstawowych informacji trudno się po nim poruszać i staje się bardziej śmietnikiem wiedzy. Gdy nasz organizm zacznie protestować, nie wystarczy zdać się na pomoc dermatologa, kosmetyki z apteki czy atesty znanych instytucji, a kierowanie się ceną, marką czy reklamą to kolejna ślepa uliczka. Niestety jest to potężny biznes, który dorabia się często na naszej nieświadomości i nieumiejętności obserwowania własnego ciała. Jeżeli chcesz zadbać o siebie i swoich bliskich, bądź świadomym konsumentem nie tylko kupując samochód czy wybierając konto w banku.

Photo: nosha via Foter.com / CC BY-SA

O autorze

Elżbieta Buczyńska

Warszawianka z pochodzenia, Piastowianka z osiedlenia. Z wykształcenia politolog i socjolog, z zamiłowania humanistka. Zawodowo związana z jedną z warszawskich korporacji. Aktualnie pełnoetatowa mama Basi. Razem z mężem, Jankiem, prowadzi blog ejtomy.pl. Kocha mądre książki, długie spacery i poezję śpiewaną.

Leave a Reply

%d bloggers like this: