Rodzina

Jak kamyki…

Jest spora przestrzeń pomiędzy decyzją o urodzeniu poczętego dziecka, a otwartością na wolę Bożą w tej dziedzinie.

Ostatnio sporo czytam – naprawdę sporo 🙂 I to chyba nawet całkiem wartościowe książki, które, pozwalają mi spojrzeć na pewne sprawy z zupełnie nowej perspektywy, trochę otwierają oczy.
Moja ostatnia lektura to ‘Kapłanki czy kury’ Aliny Petrowej – Wasilewicz. Niesamowita książka przeczytana jednym tchem w niedzielne popołudnie. Opowiada siedem odrębnych historii matek, które odłożyły karierę zawodową na później (a dodam, ze wszystkie są bardzo dobrze wykształcone i droga do sukcesu zawodowego stała przed nimi otworem) na rzecz wychowania dzieci. Wszystkie postawiły na rodzinę i nie żałują swojej decyzji, pomimo nieprzychylnej niestety atmosfery unoszącej się wokół rodzin wielodzietnych w Polsce – katolickiej Polsce….!

Tematem, który chciałabym jednak rozwinąć w kontekście powyższej lektury jest otwartość na potomstwo. No bo co to tak naprawdę znaczy? To, że nie bierzemy pod uwagę aborcji, jeszcze nie czyni nas otwartymi na dar rodzicielstwa. Jest spora przestrzeń pomiędzy decyzją o urodzeniu poczętego dziecka, a otwartością na wolę Bożą w tej dziedzinie.
I nie chodzi mi tu wcale, że każda z nas powinna się od razu decydować na rodzinę wielodzietną, rezygnować z pracy i kompletnie skupić się na życiu rodzinnym, choć to piękne i godne podziwu, a nie krytyki. Chodzi mi raczej o te wszystkie te postawy pomiędzy…O nasze reakcje i motywacje tak na co dzień.

Ile z nas uważa, że dwójka dzieci absolutnie wystarczy, bo przecież dziś nie czasy na duże rodziny? Albo, że i owszem nawet chce mieć dzieci, ale zdecydowanie jeszcze nie teraz. Że przecież najpierw to kupno domu, zrobienie kariery, kilka podróży i korzystanie z życia, bo jak dziecko przyjdzie na świat to przecież wszystko się skończy…?
Ilu z nas przeszło przez głowę – Boże żebym tylko nie była w ciąży…kiedyś tak, ale nie teraz! Teraz mam inne lepsze plany….
Traktujemy dzieci a trochę jak produkt, który możemy zamówić i dostać dostarczony w wybranym terminie. Tak, aby na przykład przyjęcie urodzinowe mogło się odbyć latem na ogrodzie zamiast jesienią w domu.
Mamy swoje plany, ustalone priorytety, konkretne cele. I nie ma w tym nic złego. Tylko, że czasami mam wrażenie, że dzisiejszy świat zepchnął trochę instytucję rodziny na margines. Traktowana jest ona jako ładny dodatek, a nie główny cel w życiu. Wmówiono nam kobietom, że przecież jesteśmy stworzone do czegoś więcej, że możemy zdobywać szczyty, a nie marnować się w domu. Chyba zaczęłyśmy po drodze myśleć, że dziecko było by dla nas przeszkodą a nie motywacją do działania.
Dziś żyje się wygodnie – nie ma miejsca na poświęcenie, wyrzeczenia – no bo po co?
Dziecko nie jest już traktowane, jako dar, a matka, która decyduje się na większą rodzinę rezygnując przy tym z ‘bywania’ i wspinania się po szczeblach kariery wciąż jest postrzegana, jako nieudacznica, która nic lepszego nie mogą ze sobą zrobić. Tak łatwo dziś przypinamy etykietki…

A może to nam właśnie trzeba poukładać priorytety. Nie wedle instrukcji, jaką podsuwa nam dzisiejszy świat, bo z tego są tylko dramaty. Ale wedle zasady, że jeśli Bóg jest dobry, że ma dla nas plan, tylko powinniśmy się na Niego otworzyć, bo gdy ON jest pierwszym miejscu to wszystko jest na właściwym miejscu.
Z osobistego doświadczenia wiem, że takie rzeczy jak dom, kariera, pieniądze naprawdę mogą zaczekać. Jeśli jednak odstawimy rodzinę na dalszy plan, to możemy nie mieć okazji jej już nigdy zbudować.
Pamiętam jak słyszałam nieprzychylne komentarze, gdy zdecydowałam się na dziecko, zanim skończyłam studia, znalazłam ‘odpowiednią’ pracę no i oczywiście kupiliśmy dom.
Dziś nie żałuję tej decyzji- wszystko przyszło z czasem, może nie w takiej kolejności jak to postrzega dzisiejszy świat, ale się poukładało.
Pan Bóg po raz kolejny mi udowodnił, że jak postawię Jego, a zaraz po nim swoją rodzinę w centrum, to cała reszta będzie mi dana. Naprawdę lepiej wychodzę na decyzjach, które opieram na zasadzie Bóg, rodzina a potem cała reszta…..
Każdy ma prawo żyć jak chce, ja nikogo nie oceniam. Zbyt wiele razy jednak widziałam jak ludzie powypełniali słoik swojego życia piaskiem małych rzeczy i nie wystarczyło im potem miejsca na duże kamienie….

Photo credit: zoomyboy.com via Foter.com / CC BY-NC

O autorze

Aneta Wrzosek

Aneta Wrzosek – przede wszystkim szczęśliwa żona oraz mama bliźniaków- Franka i Filipa. Poza tym także absolwentka University of West London i aktywna zawodowo specjalistka od marketingu. Autorka bloga: Katoliczka na Wyspach . W wolnych chwilach pasjonatka dekorowania wnętrz, mol książkowy, uzależniona od tańca, kosmetyków, mody, zdrowego stylu życia i domowych wypieków. Codziennie od nowa próbuje żyć maksymalnie i zarażać innych chrześcijańską radością.

Leave a Reply

%d bloggers like this: