Dzieci

Kaszka z TYM mleczkiem, czyli o moich przygodach laktacyjnych

Zakończyliśmy ważny dla nas etap rodzicielstwa – Basia nie jest już karmiona piersią. Z sentymentem patrzymy w całe bogactwo tego doświadczenia. Dziś chciałabym opowiedzieć o tym słów parę, bo zdecydowanie warto. Dlaczego? Zapraszam do lektury… Tym bardziej, że wkrótce wchodzimy na nową Mleczną Drogę, otwierając się na kolejny cud narodzin – w górę szlaban!

Karmienie niemowlęcia jest tematem, który porusza rodziców, ale też całe otoczenie dziecka. O tym, że karmienie piersią jest dla dziecka zdrowotnie korzystne wiedzą już, jak podejrzewam, wszyscy. Jednak nie znam mamy, dla której ta najbardziej naturalna z metod byłaby drogą usłaną różami. Dlatego daleka jestem od oceniania kogokolwiek, kto idzie inną drogą – moim zdaniem karmienie mlekiem modyfikowanym wcale nie jest pójściem na łatwiznę, wręcz przeciwnie. Wystarczyło mi kilka „mlecznych” historii z najbliższego otoczenia, by nauczyć mnie laktacyjnej wrażliwości.

Przygotowując się do porodu i pierwszych dni z noworodkiem, nie nastawiałam się szczególnie na żaden scenariusz. Jednak zrobiłam wszystko, co w mojej mocy, aby Basia mogła skorzystać z błogosławieństwa naturalnego karmienia. Baza wiedzy, szpital ze wsparciem laktacyjnym, w domu zestaw akcesoriów na każdą ewentualność, pomoc douli. I kiedy okazało się, że z przyczyn medycznych Basia na początku musi być wspomagana mlekiem modyfikowanym, to właśnie ten ostatni element układanki zapobiegł totalnej porażce. To ona pognała mnie z odpowiednim osprzętem do szpitalnej laktatorni i zadbała o odpowiednią motywację i wsparcie położnych. Jak bardzo potrzebne było to wsparcie zorientowałam się słysząc od znajomych mam o zmaganiach z małą ilością pokarmu, zastojami, zapaleniami, lekami czy silną blokadą emocjonalną. Często to właśnie początkowy rozruch mlecznej fabryki decyduje o ostatecznym powodzeniu, a tak łatwo tu wszystko pogmatwać!

Ostatecznie Basia wyrosła nam na tak piersiowe dziecko, że na pewien czas zostałam praktycznie uziemiona. Po opuszczeniu szpitala nie tknęła nigdy więcej smoczka czy butelki, nawet z mlekiem odciągniętym. Jakże doceniłam determinację Jasia, który pomimo moich wątpliwości kupił dla nas odpowiedni fotel do karmienia, jeszcze w trakcie pobytu w szpitalu. Jak wspaniale dopasowała się do nas poducha do karmienia udostępniona przez zaprzyjaźnioną mamę. I jak wspaniałym wynalazkiem był długi urlop macierzyński, pozwalający na bezstresowe karmienie dziecka zgodnie z jego potrzebami. Godziny spędzone na karmieniu są dla mnie jednymi z najpiękniejszych wspomnień wczesnego etapu macierzyństwa.

Tematem spornym zwykle pozostaje kwestia karmienia piersią w miejscach publicznych. Poglądy wahają się od skrajnej niechęci i obrzydzenia potencjalnych obserwatorów, aż do propagatorów, uważających, że matce karmiącej wolno wszystko. Szczerze powiedziawszy obserwując medialne czy internetowe burze kompletnie nie znajdowałam ich w swojej codzienności. Karmiąc i mając na względzie własną intymność zwykle wybierałam miejsca ustronne, osłaniałam dziecko delikatną tetrą lub pytałam otoczenie o zdanie/akceptację (co nie jest oznaką braku pewności siebie, ale moim zdaniem kwestią elementarnej kultury). Nie spotkałam się z negatywną reakcją, ani w miejscu publicznym, ani w rozszerzonym gronie rodzinnym. Jest w tym pewna logika, że wszyscy wolą cichego, jedzącego maluszka od płaczącego z głodu czy strachu. Od biedy można się chwilę poobrzydzać.

Zanim zdążyliśmy się zorientować dla B. karmienie stało się jedynym aprobowanym systemem zasypiania, co sprowadziło nas ostatecznie w ramiona konsultantki snu – nikt z naszego otoczenia nie potrafił nam skutecznie pomóc, ani czegoś doradzić. Karmienie było jednak również orężem w trakcie wprowadzania nowych posiłków. Kiedy Basia więcej rozmazywała na sobie niż jadła, miałam pewność, że jej potrzeby są zaspokojone. Kij ma zawsze dwa końce.

Oczywiście badania naukowe przynoszą nam w temacie karmienia piersią wiele danych i cennych informacji – uwiodły nas te złudne idee. Niestety, już się nie łudzimy, że każda mama karmiąc piersią wróci szybko do swojej figury, ale za to może liczyć na sukces prokreacyjny – tak jak MY.

Przyszedł dla nas Nowy Rok – 2016. Rok wielkich zmian. I okazało się, że Basia – dziecko, które akceptowało tylko mleko mamy – weszła z radością w nowy świat smaków, rezygnując z dotychczasowego przywileju mlecznego. Kiedy w marcu dowiedzieliśmy się, że spodziewamy się kolejnego maluszka, Basia bez płaczu i walk (o dziwo!) pożegnała swoją Małą Mleczną Drogę. Za to ja płakałam z tej okazji w rękaw Janka całkiem intensywnie, jakby zerwanie tej bliskości było fizycznym rozstaniem z dzieciństwem Basi. Ach te ciążowe hormony!

Możliwość karmienia piersią nie zawsze jest zależne od naszych pragnień czy przygotowań. Dla mnie te chwile były pięknym, niezasłużonym darem czułości i bliskości na niedoskonały czas macierzyńskich początków. Z czasem pewnie te wspomnienia zbledną i staną się mniej istotne w kontekście innych dziecięcych potrzeb i radości. Już jestem ciekawa, co mnie czeka na kolejnej Drodze Mlecznej, bo przygotowania trwają już w najlepsze!

O autorze

Elżbieta Buczyńska

Warszawianka z pochodzenia, Piastowianka z osiedlenia. Z wykształcenia politolog i socjolog, z zamiłowania humanistka. Zawodowo związana z jedną z warszawskich korporacji. Aktualnie pełnoetatowa mama Basi. Razem z mężem, Jankiem, prowadzi blog ejtomy.pl. Kocha mądre książki, długie spacery i poezję śpiewaną.

Leave a Reply

%d bloggers like this: