Dzieci

Klub „Orbita”

Obserwuję czasem jedynaków na placach zabaw gdzie przychodzą zwykle z opiekunką lub babcią. Często cały świat kręci się wokół jednego małego dziecka. Dziecko dostaje jedzenie w locie pomiędzy huśtawką a zjeżdżalnią, odpowiadając co trzydzieści sekund na pytanie „a może soczek, a może bułeczka, a może kanapeczka?”, „Bo wie Pani on nic nie je”. Ubrane w siedemnaście warstw, kiedy na dworze wiosna. Wszystkie zabawki tylko jego i nikomu ich nie odda albo będzie histeryczny dramat w trzech aktach, uspokajany przez babcię „chodź kupię ci drugą taką zabawkę”. „Wie pani on sam w domu to się nie umie bawić z dziećmi”.

Dziecko pod nieustanną kontrolą, każde kichnięcie analizowane wiele razy, każdy katar traktowany jak skierowanie na intensywną terapię. Biedaczysko, nie może nawet swobodnie złapać oddechu, bo ciągle wszyscy się na nim skupiają. Marcin Gajda w swojej książce „Rodzice w akcji” nazwał to klubem „Orbita”, cała rodzina orbituje wokół dziecka, zazwyczaj jedynaka. Zwykle z klubu wychodzi się wraz z pojawieniem się kolejnych dzieci.

Trochę ironizuję oczywiście, choć wiele takich scen miałam okazję obserwować na żywo. Sama jestem jedynaczką, nad czym całe życie ubolewałam. Brakowało mi całego tego bogactwa doświadczeń jakie daje rodzeństwo. Zdarzają się rodzice jedynaków, mający zgoła odmienne podejście, ale są niestety w mniejszości. Nie spotkałam za to rodziców wielodzietnych, którzy by się nadmiernie skupiali na każdym dziecku, po prostu nie mają na to czasu.

Lubię rodziny wielodzietne. Byłam i jestem pod ich ogromnym wrażeniem. Ich otwartości na każde kolejne dziecko, świadectwa ich życia, niełatwego często. Sama, z trójką dzieci może się do nich nie zaliczam, jestem gdzieś pomiędzy, choć aspiruję;-) Uważam, że rodzeństwo to jedna z lepszych rzeczy jaką rodzice mogą dać dzieciom. Kocham ten ich dystans do świata, nie przejmowanie się drobiazgami, czy lekkim katarkiem („nie ma problemu przyjeżdżaj, w sezonie jesiennym zawsze jakieś dziecko jest zakatarzone”), ogromną samodzielność dzieci już w młodym wieku. Jednocześnie gotowość do rzucenia wszystkiego jeśli dzieje się coś naprawdę niedobrego.

Wiele razy spotkałam się na ulicy ze zdziwieniem (idąc zaledwie z trójką dzieci) – „Boże, wszystkie Pani?!!”, „Podziwiam, nie dałabym tak rady, niedługo urosną i będzie miała Pani spokój”. W drugą stronę to nie działa. Nie słyszałam, idąc gdzieś z jednym lub dwójką dzieci, by ktoś się dziwił „Boże tylko jedno dziecko??!” albo „czemu tylko dwójka?”

Rodziny bardziej wielodzietne są często traktowane jako patologia, spotykają ich pytania typu „to nie wiecie jak się zabezpieczać??!”, nawet najbliższa rodzina często tego nie rozumie. Bo trzeba być Bożym szaleńcem by pragnąć i z radością oczekiwać piątego, siódmego czy dziewiątego dziecka. Coś co powinno być naturalne – jesteśmy razem, kochamy się, chcemy mieć dzieci – jest traktowane jak dziwoląg.

Najsmutniejsze jest chyba jedynactwo jako świadomy wybór rodziców. Bo to, że się komuś tak przydarzy, mimo otwartości na życie to już calkiem inna sprawa…

 

Zdjęcie https://www.flickr.com/photos/mcbeth/53439401

 

 

O autorze

Anna Brzostek

Żona i mama czwórki dzieci. We wspólnocie Domowego Kościoła. Edukator domowy oraz redaktor. Przez kilkanaście lat zawodowo zajmowała się komunikacją z klientami i zarządzaniem kryzysowym. Lubi wspólne wieczorne oglądanie filmów z mężem oraz zwiedzanie Polski. Relaksuje się gotując, piekąc chleby i czytając książki podróżnicze oraz żywoty świętych.

Leave a Reply

%d bloggers like this: