Wiara

Komunia dla niesakramentalnych

W związku z doniesieniami z Synodu, sugerującymi, że Kościół powinien wychodzić naprzeciw osobom żyjącym w związkach niesakramentalnych, należałby się zastanowić czy takie postawienie sprawy byłoby wobec nich aktem miłosierdzia. Pisała o tym Maria Sowińska w swoim tekście „Dla dobra cudzołożników?„.

Dziś przedstawiamy świadectwo Jagody.

Bajkowa historia

Mam na imię Jagoda. 36 lat, pięcioro dzieci. Syna Tam, trzy córki tu, i oczekiwanego Malucha. Mieszkamy całą rodziną od ponad roku w domku z ogródkiem, na przedmieściach sporego miasta na południu Polski. Świetnie czujemy się z naszym mieszczańsko – patriarchalnym podziałem ról, w którym mężczyzna jest głową rodziny, zarabia i podejmuje kluczowe decyzje, a kobieta – pani domu dba o ognisko domowe, dzieci i rodzinę. Zastanawiamy się nad prowadzeniem edukacji domowej, i marzymy jeszcze o powiększeniu rodziny. Wakacje planujemy w tym roku objazdowe, ze dwa tygodnie na południu Europy. Lubimy się włóczyć.
Co by tu jeszcze… a tak, od ponad dekady żyjemy w konkubinacie.

Historyjka rodem z Claudii. Ona poznaje jego, piorun ich trafia, on ma żonę, która wcale go nie rozumie. Zaprzyjaźniony ksiądz mówi, że spotykanie się z rozwodnikiem to jeszcze nie grzech. W sieci znajduję duszpasterstwo dla niesakramentalnych, więc uffff… znajdzie się też i dla mnie wspólnota, nawet w mieście, w którym mieszka P. Decydujemy się być razem. Ostatni wstrząs, parę miesięcy po wspólnym zamieszkaniu na Jasnej Górze ksiądz odmawia rozgrzeszenia. No ale jak to, my tylko…? Dobra, jakoś to będzie, Sąd Biskupi daje nadzieję. Według prawa kanonicznego liczymy, że potrwa to dwa lata. Trwa ponad sześć. Jest papiór, możemy w końcu na legalu. I tu…blokada. Ja odmówiłam ślubu cywilnego, mając nadzieję na małżeństwo sakramentalne. Nie białą kieckę i Ave Maria wyrzępolone pod gotyckim sklepieniem, tylko błogosławieństwo, niechby i takie jak dostał Jakub – trochę wywalczone, wyszarpane, po którym się utyka – ale mocą Kościoła, która złącza i rozłącza, odpuszcza i zatrzymuje.

Tęsknota

Dziesięć lat czekania. Ponad dwa lata rozmów, przekonywania, namawiania. Argumentowania, że rozumiem obawy P, który jest katolikiem regularnym – chadza do kościoła dwa razy w roku, na Pasterkę i święconkę. Ale dla mnie to ważne – usycham bez Sakramentów. Każdy, kogo proszę o modlitwę jest najpierw zszokowany – jak to, WY nie jesteście małżeństwem? A taka świetna rodzina, dzieci! Dużo dzieci! P taki zakochany, ty taka promienna, no jak to? Potem zaczyna się korowód. Dobre rady ciotek Klotek – odstaw go od łóżka, na pewno się zgodzi na ślub. Radykalnie bogobojne koleżanki – wyprowadź się od niego, nie pozwalasz mu być mężczyzną. Ubierz szpilki i koronki i wiesz co dalej. Nie gotuj. Ugotuj jego ulubiony obiad. W końcu zawleczona parę miesięcy na rekolekcje przez przyjaciółkę, w konfesjonale usłyszałam co naprawdę w mojej sytuacji mogę robić. Nowa nadzieja, działania które zmieniają serce P, a mnie sadzają pod murami Jerycha i każą czekać. Bo święto, uczta weselna, wierzę w to – coraz bliżej.

Lekarstwo?

I nagle mój Kościół, w który nigdy nie zwątpiłam, nawet chodząc najciemniejszą doliną – Kościół, który zawsze był światłem na górze, lampą w ciemności, który mówił tak – tak, nie – nie… Kościół zaczyna się nade mną „pochylać”. Zamiast podać mi rękę i pomóc wstać – zniża się do mojej kałuży. Już raz, przez „duszpasterstwo niesakramentalnych” pochylił się nade mną tak, że pomógł mi stracić równowagę. Być może dzięki decyzji Synodu pomoże mi niczego nie zmieniać.

Myślę, że Kościół chce nieść pociechę. Ale ta pociecha jest wszędzie – duszpasterstwa, pielgrzymki, kółka klepania po pleckach. Fałszywe znaki – już nawet wolno podejść do komunii w procesji, ale trzeba trzymać palec na ustach – wtedy kapłan nie poda Ciała Pańskiego, a „tylko” pobłogosławi. I pochyli się z troską – jak proboszcz, dla którego większym problemem było, że nie mieszkamy na terenie parafii w której zamierzamy ochrzcić córkę niż fakt, że nie mamy ślubu kościelnego. Jak kolejny ksiądz, który „po kolędzie” głaszcze i mówi, że najważniejsze, że się kochamy”. I kiedy ja mówię P – cudzołóstwo, niemoralność, zgorszenie, piekło dla nas i konsekwencje grzechu dla dzieci – mój Kościół, ustami Biskupa, księdza po kolędzie, nowego proboszcza mówi „najważniejsze, że się kochacie! Bóg was znajdzie! Masz pewność zbawienia, jeśli szukasz Go szczerze.”

Prawie dekadę temu wpuściłam się w maliny. Usiłuję się z nich wyplątać i nie umiem bez bólu, niedowierzania i poczucia bycia wystrychniętą na dudka czytać zapowiedzi zmian w Kościele i wypowiedzi niektórych Biskupów. Bo słyszę w nich jedynie zachętę do odpuszczenia sobie. I wspólnego pacierza, bo wtedy niebo się nad nami otwiera.

Gdzie ja mam iść, papieżu Franciszku? Do jakiego Kościoła mam wracać? Gdzie jest czarne, gdzie jest białe, gdzie jest tak, gdzie jest nie? Czy Bóg nadal jest Sędzią Sprawiedliwym? Czy Kościół nadal jest skałą schronienia? Czy jednak jak wrócę to zastanę dmuchany zamek na dziecinnym placu zabaw?

 

Foto: J.W.G

O autorze

Anna Brzostek

Żona i mama czwórki dzieci. We wspólnocie Domowego Kościoła. Edukator domowy oraz redaktor. Przez kilkanaście lat zawodowo zajmowała się komunikacją z klientami i zarządzaniem kryzysowym. Lubi wspólne wieczorne oglądanie filmów z mężem oraz zwiedzanie Polski. Relaksuje się gotując, piekąc chleby i czytając książki podróżnicze oraz żywoty świętych.

2 komentarze

Leave a Reply

%d bloggers like this: