Kultura i sztuka

Mam przyjaciół w niebie

Mam przyjaciół w niebie to kolejna włoska komedia wprowadzona do polskich kin przez Dom Wydawniczy Rafael. Mając w pamięci świetne Jak Bóg da, tego samego dystrybutora, zafundowaliśmy sobie z żoną niedzielny wieczór z włoskim humorem.

Film opowiada historię pewnego księgowego – Felice Castrioty , który w swojej pracy, kierując się bardziej zyskiem niż zasadami etyki i przepisami prawa, prał pieniądze mafii. Pech chciał, że włoscy stróże prawa wpadli na jego trop. Jedynym sposobem na uniknięcie wieloletniego więzienia było pójście na współpracę z prokuratorem i wsypanie mafijnego bossa. W zamian skruszony księgowy miał przez rok pracować społecznie w warunkach aresztu domowego. W efekcie skierowano go do zakładu dla osób niepełnosprawnych umysłowo i fizycznie prowadzonego przez księdza – Don Pino. 

Właściciel warszawskiego kina, w którym byliśmy, jakby chcąc wprowadzić widzów w klimaty słonecznej Italii z jej niefrasobliwym stosunkiem do porządku i sumienności, zadbał o to aby sala projekcyjna była nieposprzątana – na ziemi walały się torebki po słodyczach i popcorn. Było duszno i gorąco. Projekcja opóźniała się – widocznie ktoś zapomniał puścić reklam. Po około dziesięciu minutach włączono klimatyzację. A po pięciu następnych i interwencji młodego mężczyzny siedzącego za swoją żoną za nami, projekcja ruszyła.

Już od pierwszych scen w prokuraturze widać, że nie jest to komedia na poziomie Jak Bóg da. Sceny nie są tak dopracowana, a i humor trochę niższych lotów. Więcej tu satyry na włoskie społeczeństwo niż iskrzących dowcipem dialogów. Uśmiechamy się widząc dojrzałego czterdziestolatka, który będąc w finansowych tarapatach (sąd zblokował mu wszystkie konta) przyjeżdża po pomoc do mamusi. Ta, jak każda włoska matka, oczywiście pomoże synusiowi wyciągając zaskórniaki ulokowane w najlepszym banku – u lokalnego mafiosa. Z resztą wątek relacji matki i syna pojawi się w filmie jeszcze dwukrotnie w innych konfiguracjach, ale zawsze będą to matki samotne wychowujące jedynaków. Taki włoski signum temporis.

Perypetie wymuskanego księgowego w drogim garniturze wśród wyluzowanych pensjonariuszy nie zaskakują oryginalnością scenariusza  – grzesznik musi przejść swój czyściec. I tu jest pewien haczyk. Reżyser, żaglując znanymi schematami, niepostrzeżenie przechodzi na wyższy stopień sztuki filmowej. Rozwijająca się relacja między księgowym a jego podopiecznym Antonio, niby zgodnie ze schematem, ubogaca i przemienia obie postaci, a jednocześnie swoim dramatyzmem wykracza poza ramy lekkiej komedyjki. 

Zakończenie filmu to zabójcza mieszanina kina akcji rodem ze spaghetti westernów, bajki i szalonej komedii z elementami groteski. Takiej akcji ratunkowej przeprowadzonej przez komando złożone z pacjentów zakładu dla niepełnosprawnych dawno nie widziałem. I tu zero złośliwości czy sarkazmu. Scenarzysta sięgnął do dobrych wzorców a ekipa aktorów amatorów skradła przedstawienia zawodowcom.

W  Mam przyjaciół w niebie nie mogło też zabraknąć wątku miłosnego. „End” jak przystało na takie kino musi być „happy”. Jednak ostatnie kadry i głos jednego z bohaterów z „offu” oraz dedykacja filmu daje widzowi do myślenia i wyjaśnia tytuł obrazu.

Na pochwałę zasługuje nie tylko reżyser, ale przede wszystkim ekipa aktorów niepełnosprawnych oraz doskonały Antonio Folletto w roli Antonia 🙂 – to przede wszystkim dla nich warto obejrzeć ten film.

Mam przyjaciół w niebie (Ho amici in paradiso), reż. Fabrizio Maria Cortese, Włochy 2016

O autorze

Rafał Karpiński

Mąż, ojciec jednej córki i dwóch synów. Człowiek wielu zawodów i zainteresowań. Konserwatysta. Miłośnik historii dwudziestego wieku.

Leave a Reply

%d bloggers like this: