Być mamą, być tatą

Miejsce uświęcenia

Kuchnia. Miejsce dowodzenia. Serce domu. To tutaj powstają codzienne posiłki dla rodziny, ciasta na uroczystości rodzinne czy niedzielne obiady. Tu przygotowuję przetwory na zimę. To jednocześnie miejsce, w którym spędzam dużo czasu. Przy robieniu różnych potraw mam czas na przemyślenia, pomysły na nowe teksty na bloga, do naszej rodzinnej gazetki. To jednocześnie miejsce, gdy ze słuchawką przy uchu rozmawiam, a ręce zajęte są pracą. To też miejsce, w którym razem z radiem modlę się.
Jak powiada pewien święty: „ręce przy pracy, serce przy Bogu”.
To także dla mnie miejsce mojego uświęcenia.
Ile razy w ciągu tych ostatnich lat obierałam ziemniaki do obiadu?
Zebrało by się pewnie kilka ton.
Ile razy obierałam warzywa?
Setki, tysiące?
Ciągle coś przerabiam, przetwarzam, gotuję, piekę, blenduję, mielę, siekam…
Mogłabym wyliczać jeszcze wiele.
Każda matka, pani domu wie o czym mówię. Jest to praca potrzebna, a wręcz konieczna, a jednocześnie tak mało doceniana.Mam tego świadomość i nie buntuję się.
Ostatnio jednak zastanawiałam się nad jej sensem. Obiad podany znika w żołądkach domowników. Następnego dnia trzeba gotować go od nowa. Nieprzerobiona praca, która jest potrzebna, ale jej nie widać.
Przetwory w spiżarni mienią się różnymi kolorami jesiennych darów pól i ogrodów. Tu zamknięte w słoikach są pachnące ogórki, słoneczne dżemy z dyni, czerwone ketchupy domowej roboty, soki z malin, dżemy z truskawek.
Uczestniczyłam  ostatnio w bardzo podniosłym wydarzeniu. Promocja książki. Zostałam zaproszona przez przyjaciół.W spotkaniu brały udział elity władzy, dziennikarze, politycy. Część z nich to moi znajomi, część to koledzy z poprzedniej pracy.
Siedziałam wśród nich, uczestniczyłam w historycznym wydarzeniu. Przypomniały mi się stare czasy, gdy jako młody dziennikarz biegałam po licznych konferencjach prasowych, uczestniczyłam w promocjach książki, biegałam na debaty w Sejmie czy w Senacie…
Tak dawno to było. Pamiętam, jak bardzo to lubiłam.
Jednocześnie, jak każda kobieta marzyłam o mężu, rodzinie. Jak bardzo chciałam, aby to marzenie nie było tylko i wyłącznie marzeniem, aby się spełniło.
I przyszedł czas, realizacji tego marzenia. Gdy bardzo świadomie zostawiłam świat fleszy, błyski kamer, cały ten „wielki świat”.
Przez ostatnie dwanaście lat poświęciłam się mojej rodzinie, moim dzieciom. Nie było to dla mnie trudne doświadczenie. Zawsze tego pragnęłam i się spełniło.
Jednak to ostatnie, czwartkowe doświadczenie wytrąciło mnie z równowagi. Bo oto stanęłam oko w oko z moim życiem sprzed dwunastu laty.
Poczułam tęsknotę.
W jakimś sensie zburzyło ono mój spokój. Zaczęłam o tym myśleć. Porównywać, wyciągać wnioski. Musiałam stanąć z moimi marzeniami, rzeczywistością, codziennością, twarzą w twarz.
I dopiero teraz zrozumiałam, że tamto życie i doświadczenia są dla mnie ważne, są częścią mojej przeszłości, a za jakiś czas mogą się stać częścią mojej teraźniejszości. Zrozumiałam, że oto teraz postawione zostały przede mną nowe zadania. Inne, wymagające, uczące pokory, cierpliwości, ale też dające dużo miłości, uczucia, troski o powierzone nam dzieci.
Mam koleżanki, które robią karierę zawodową. Które biegają na konferencje, jak ja kiedyś. Ale tak po cichu chciałby to wszystko zostawić i mieć rodzinę i dzieci.
Bardzo pomocne w ułożeniu sobie tego wszystkiego w mojej głowie, były słowa z niedzielnego kazania. O uświęceniu się w swojej codzienności. O tym, aby spełniać swoje małe zadania z cierpliwością, pokorą. Uświęcać się tu i teraz. Nie za kilka lat, nie w innym, lepszym miejscu.
I tak doszłam do wniosku, że na dzień dzisiejszy, moim miejscem uświęcenia się jest moja kuchnia. Te same, codzienne czynności. Od robienia kanapek dla dzieci do szkoły, po przygotowanie obiadu dla rodziny, po wkładanie brudnych, a wyjmowaniu czystych naczyń ze zmywarki, po przygotowywanie kolacji.
Już na razie nie zatęsknię do tego „wielkiego świata”, bo on na mnie musi poczekać. Ja tu mam inne, może ważniejsze zadania.

O autorze

Joanna Jakubowska

Z wykształcenia dziennikarz, z miłości żona i mama piątki dzieci: Karol — 10 lat, Mikołaj — prawie 8; Dominik 6, Klara 4,5; Kornelia 2 lata.
Zajmuję się domem i dziećmi — wychowuję je razem z mężem Bronisławem. Lubię czytać książki, fotografować. Od niedawna odkryłam uroki ogrodu — sadzę i sieję kwiaty, aby wokół było kolorowo.

Prowadzę blog:
http://podrodzinnymdachem.blogspot.com

Leave a Reply

%d bloggers like this: