Pro-life

Obrończyni życia- rozmowa z Anetą Ciężarek

Wielokrotnie słyszałam od koleżanek, że pierwszym pytaniem jakie zadaje pielęgniarka rejestrując pacjentkę do ginekologa jest: chcesz usunąć, czy urodzić? Dopiero potem zaczyna się rejestracja pacjentki.

Rozmawiam dziś z Anetą Ciężarek – popularyzatorką ruchów Pro-Life, prowadzącą działalność edukacyjną, wychowawczą i naukową służącą obronie życia człowieka od poczęcia do naturalnej śmierci, animatorem Duchowej Adopcji Dziecka Poczętego, asystentką Fundacji Ster na Miłość, koordynatorem szczecińskiego Bractwa Małych Stópek, menadżerem ds. organizacyjno-kulturalnych, od 11 lat mieszkającą w Norwegii.

Ola Jakubiak: Witam Cię serdecznie. Aneta, jesteś bardzo zapracowaną osobą, ogrom pełnionych funkcji, wielka ilość akcji, które inicjujesz lub wspierasz, mówią nie tylko o Twojej niesamowitej energii, ale też sile zaangażowania w sprawę obrony życia. Powiedz, jak to się wszystko zaczęło? Skąd wzięła się Twoja determinacja?

Aneta Ciężarek: Witam również. Około 5 lat temu koleżanka zwierzyła mi się z dokonanej aborcji, to zmieniło moje życie diametralnie. Nigdy wcześniej nie zdawałam sobie sprawy z tego, czym jest aborcja, znałam to słowo, ale nie miałam zielonego pojęcia, o co w tym chodzi. To był mój początek obrony życia.

OJ: Ten przekaz, informacje i prywatne odczucia koleżanki musiały być bardzo silne, skoro do tego stopnia przemieniło to Twoje życie?

AC: Niektóre z jej zdań pamiętam dokładnie do dziś. Jej świadectwo było dla mnie prawdziwym oczyszczeniem. Był to czas mojego nawrócenia. Rozpoczęłam inne, lepsze życie- narodziłam się na nowo.

OJ: Od wielu lat mieszkasz w Norwegii. Powiedz, na ile ma to wypływ na Twoją postawę wobec obrony życia, czy odmienność Norwegów i Polaków wnosi istotne różnice w podejściu do spraw, którymi się zajmujesz?

AC: Norwegia to jedno z najbogatszych państw świata. Jego mieszkańcom, w sensie materialnym, nie brakuje bodaj niczego. Trudność sprawia tu zetknięcie się z całkowicie nową i odmienną od polskiej kulturą, mentalnością, innym systemem wartości. Absolutnie na pierwszym miejscu stoi tu człowiek, nie Bóg.
Norwedzy uważają się za najlepszy i najszczęśliwszy naród na świecie, ponieważ mają pieniądze, na zewnątrz są stale zadowoleni, nie narzekają, mówią tylko o tym, co jest dobre, pozytywne, co daje im radość. Nigdy nie przyznają się do tego, że nie są szczęśliwi. Jest jednak duży odsetek samobójstw. Smutek uważany jest tu za stan nienaturalny. Dlatego nauczyciele w przedszkolu lub w szkole reagują ze wzmożoną czujnością, kiedy dziecko przychodzi smutne. Dziecko szybko uczy się samo decydować o sobie, już na bardzo wczesnym etapie życia i rozwoju. Jest wspierane we wszystkich podejmowanych przez siebie działaniach, ale to ono podejmuje decyzję, w jakim chce iść kierunku, czy chce się uczyć czy nie. Rodzicom wręcz zabrania się zmuszać czy mobilizować dziecko do nauki.

OJ: Może jestem przeczulona, ale  niektóre rzeczy, obserwowane przeze mnie  w Europie Zachodniej i Północnej  wyglądają mi na formę  aksamitnego totalitaryzmu. Musisz być szczęśliwy, musisz być poprawny. Jak Twoimi oczami wygląda to społeczeństwo?

AC: Norwedzy są niezwykle dumni, ze swojej narodowości. Manifestują to na wszystkie możliwe sposoby. Hucznie obchodzą na przykład święta narodowe. Ubierają się wtedy w niezwykle drogie tradycyjne stroje ludowe, tak zwane bunady. Całymi rodzinami wychodzą na ulice, maszerują w barwnych pochodach. Nigdy nie dochodzi wtedy do żadnych zamieszek, bójek, palenia instalacji i tak dalej. Nie trzeba nawet specjalnie angażować policji.

OJ: Jak się wśród nich odnajdujesz? Gdzie  widzisz pole dla swojego przekazu?

AC: Do Norwegii przyjechałam 11 lat temu. Przywiodła mnie tu miłość do pewnego Norwega, dziś wiem, że nie była to miłość, a jedynie jej wyobrażenie. Po tylu latach życia w bardzo bogatym kraju, przekonałam się, że pieniądze nie dają pełni szczęścia. Tam też na nowo i jeszcze bardziej pokochałam Polskę, zatęskniłam za nią. Zrozumiałam, co tak naprawdę mamy u siebie, że możemy być dumni z bycia Polakami. Mam wrażenie, że jako naród daliśmy sobie wmówić, że poza granicami Polski jest lepiej. Jest to kłamstwo, a my pozwoliliśmy, żeby się ono w nas zakorzeniło. Wysoki status materialny Norwegów, poczucie finansowego bezpieczeństwa, sprawiło, że poczuli się samowystarczalni, zapomnieli o wyższych wartościach i wydaje im się, że niczego więcej nie potrzebują, zwłaszcza Boga. Rozwód, aborcja, życie w wolnych związkach są w Norwegii czymś zupełnie naturalnym. Zatarła się granica pomiędzy dobrem a złem. Wiele osób może powiedzieć, że to, co robię nie jest potrzebne, bo przecież na świecie jest wiele ważniejszych spraw… Media świetnie to pokazują: Zajmij się sobą! Wybierz to, co wygodne dla Ciebie. Bronię ludzkiego życia. Moją pracę, powołanie traktuję bardzo poważnie, ponieważ mam świadomość powagi tego zadania. To coś więcej niż zwykłe spotkania, prelekcje, to misja, dzięki niej odnalazłam sens i sposób na życie. Wbrew temu, co uważają Norwedzy, potrzebują oni takiego przekazu bardziej niż inne, tylko z pozoru mniej szczęśliwe nacje.

OJ: Prawdopodobnie większość czytelników nie orientuje się, na czym konkretnie polega Twoja praca. Jak wygląda Twoja działalność?

AC: Przede wszystkim rozmawiam z człowiekiem. Do każdej osoby staram się dotrzeć indywidualnie. To bardzo ważne, ponieważ każdy z nas ma inną wrażliwość. Zaczynałam od współpracy z Akademią Obrońców Życia założoną i prowadzoną przez Piotra Podleckiego i o. Krzysztofa Niewiadomskiego, nadal kiedy przyjeżdżam do Krakowa, biorę udział w spotkaniach. Czasem moja rola polega na wyjaśnieniu tego, czym jest Duchowa Adopcja Dziecka Poczętego. W naszej parafii św. Svithun’a w Stavanger co roku 25 marca w Dzień Świętości Życia odbywa się DADP „Duchowa Adopcja Dziecka Poczętego Zagrożonego Zagładą”. To codzienna chwila modlitwy, na którą składa się dziesiątka różańca oraz krótka modlitwa w intencji poczętego dziecka i jego rodziców. Proces ten trwa 9 miesięcy. Nie jest to adopcja prawna, ma ona charakter czysto duchowy. W kwietniu zeszłego roku udało mi się zorganizować dla polskiej grupy DADP w Ziemi Świętej w Grocie Mlecznej. Poza tym wspólnie z ks. Tomaszem Kancelarczykiem z Bractwa Małych Stópek w Szczecinie organizujemy tzw. „zrzut z Norwegii”. Jest to zbiórka artykułów dziecięcych, począwszy od pieluch, kołysek, wózków dziecięcych, ubrań a skończywszy nawet na meblach. Rzeczy te trafiają w Polsce do samotnych matek decydujących się na urodzenie dzieci, których poczęcie z różnych powodów, głównie materialnych, nie było witane z radością, często matki te planowały aborcję. Jeśli w wyniku naszych działań edukacyjnych kobiety rezygnują z aborcji, uważamy za swój obowiązek zrobić, ile zdołamy, by pomóc im stanąć na nogi po urodzeniu dziecka. Te kobiety potrzebują dosłownie wszystkiego. Często są bez żadnych środków do życia – samotne, porzucone. Niezwykle ważne jest tu zatem także wsparcie psychiczne, modlitewne. Korzystając z okazji chciałam serdecznie podziękować Dominice i Piotrowi prowadzącym w Norwegii polski sklep, dzięki nim jesteśmy w stanie nieodpłatnie przewieść te dary do Polski. To jest ogromna pomoc. Oprócz tego nawiązałam współpracę z norweską grupą pro-life „Ja til Livet”, poznałam tam wspaniałych ludzi.

OJ: Z jakimi reakcjami spotykasz się w obu swoich krajach?

AC: Jako koordynator BMS rozdaję przy każdej okazji Jasie, czyli laleczki odwzorowujące w skali 1:1 dziecko dziesięciotygodniowe oraz Stópki, piny stóp dziecka jedenastotygodniowego. Będąc w październiku na jednym ze spotkań autorskich w Warszawie, podarowałam je panu Jerzemu Zelnikowi, powiedział mi wtedy, że teraz on również jest obrońcą życia, a kiedyś tak nie było. Mama dziewięcioletniej dziewczynki opowiedziała mi jak bardzo była zaskoczona dostrzegając wielką opiekę, jaką jej córka otoczyła małego Jasia. Pamiętam też jedną z pań na spotkaniu „Dzien Matki w duchu prolivie”, nie była w stanie wziąć figurki Jasia do ręki, stwierdziła, że dla niej to za duży kaliber… Nigdy nie zapomnę, kiedy po obdarowaniu grupy na prelekcji dla narzeczonych, jedna z młodych kobiet powiedziała ze wzruszeniem do swojego narzeczonego: „zobacz, to nasze pierwsze dziecko!”. Dla takich chwil warto żyć. Dają niesamowitą radość w sercu. Oczywiscie, nie wszystkie reakcje są przychylne.

OJ: Jak świadomość społeczna dotycząca aborcji rysuje się w Norwegii?

AC: Aborcja w Norwegii traktowana jest przez większą część społeczeństwa jako niegroźny, ogólnodostępny zabieg. Kobieta ma do niej prawo do dwunastego tygodnia ciąży. Do osiemnastego tygodnia z przyczyn medycznych, prawnych, eugenicznych i społecznych za zgodą odpowiedniej komisji może poddać się aborcji bez żadnych komplikacji prawnych. Po osiemnastym tygodniu ciąży aborcja jest dopuszczalna jedynie z powodów medycznych i eugenicznych. Kobieta decydująca się na aborcję musi wypełnić odpowiedni formularz, który otrzymuje w gabinecie lekarza ogólnego lub w szpitalu. To naprawdę dramatyczne, ale obecne prawo w Norwegii mówi, że jeżeli pacjentka ma poniżej 16 lat, to lekarz ma obowiązek otrzymania zgody na aborcje jedynie od jej rodziców. Przed wykonaniem „zabiegu” owszem, pacjentka przechodzi konsultacje lekarskie, na których poznaje przebieg oraz możliwe powikłania aborcji. Nikt jednak nie stara się rozmawiać z tą kobietą i nie próbuje przekonywać jej do tego, aby ocaliła noszone pod swoim sercem nowe życie. Aborcja wykonywana jest w szpitalu, jak pokazują ostatnie dane, dokonuje jej w Norwegii ponad połowa kobiet poniżej 25 roku życia – są to najczęściej uczennice szkół średnich i studentki pochodzące z zamożnych rodzin. Podejmują one decyzję o przerwaniu ciąży nie tyle z powodu biedy materialnej, ile dlatego, że mają „za dużo do stracenia”: studia, perspektywy na przyszłość, karierę. Wielokrotnie słyszałam od koleżanek, że pierwszym pytaniem jakie zadaje pielęgniarka rejestrując pacjentkę do ginekologa jest: chcesz usunąć, czy urodzić? Dopiero potem zaczyna się rejestracja pacjentki.

OJ: Brzmi to bardzo sterylnie, to taki kolejny przejaw zamiatania dramatów pod dywan i udawania, że wszyscy są jedną wielką i szczęśliwą rodziną. Skoro krzyku nie słuchać, to znaczy, że go nie ma. Czy poza masowym zabijaniem dzieci, patologii społecznych związanych z rozwojem i wychowaniem jest więcej?

AC: Tych wypływających z genderyzmu jest bez liku, począwszy od destrukcyjnego dla rozwoju dziecka agresywnego wychowania seksualnego typu B, przez eksponowanie kazirodztwa, po wyjątkowo liberalne przepisy dotyczące zmiany płci u młodzieży i wiele innych.

OJ: Co rozumiesz przez eksponowanie kazirodztwa?

AC: Jakiś czas temu minister ds. dzieci i równości płci, Inga Marte Thurdkildsen, poinformowała w norweskiej telewizji ogólnokrajowej, że przedmiot o nazwie „kazirodztwo” będzie obowiązkowo wprowadzony do szkół. Twierdzi ona, że „w Norwegii istnieje społeczna tradycja kazirodztwa i my powinniśmy zdecydować się na mówienie o tym z dziećmi od pierwszej klasy”. Podstawą szkolnego przedmiotu „kazirodztwo”, będzie program przetestowany już w jednej ze szkół prowincji Vestfold.

OJ: Przyznam, że nie wiem, co powiedzieć.

AC: Pani ta uważa, że wszystkie dzieci w kraju powinny już w szkole podstawowej przejść odpowiednią edukację seksualną. Głównym zadaniem, w jej rozumieniu, jest złamanie tabu i natychmiastowe wprowadzenie tego przedmiotu do wszystkich młodszych klas.

OJ: Aneta, wiem, że zajmujesz się problematyką genderyzmu, nawet podjęłaś studia w tym zakresie, jeśli się zgodzisz, to przy następnej okazji chciałabym zaprosić Cię także na rozmowę o tym zagadnieniu.

AC: Oczywiście, chętnie się spotkam.

OJ: Mam jeszcze pytanie dotyczące znacznie przyjemniejszej sprawy. Pamiętam, że u początków naszej znajomości opowiadałaś mi z entuzjazmem o akcji „Balu Wszystkich Świętych”. Czy mogłabyś nam przybliżyć ideę tego przedsięwzięcia?

AC: Tak, to była wyjątkowo udana inicjatywa. Pracując jako katechetka-wolontariusz w Polskiej Sobotniej Szkole Katolickiej w Stavanger, trzy lata temu rozpoczynałam swoje pierwsze zajęcia i usłyszałam, że nauczyciele oraz rodzice chcą zorganizować halloween, zaproponowałam w zamian zupełnie nowatorskie rozwiązanie i ostatecznie realizacji doczekał się pomysł zorganizowania Balu Wszystkich Świętych pod nazwą „Holly wins” czyli „Święty zwycięża”. Pierwszy bal zakończył się niebywałym sukcesem i władze szkoły poprosiły o jego kontynuację. Bal stanowił dla maluchów nie lada atrakcję, promując jednocześnie chrześcijańskie wzorce, pozwolił także na zintegrowanie lokalnej społeczności. Zaprosiłam do przygotowania Olafa Orłowskiego z Fundacji „Kidok” z Gdańska, który przygotował cudowny program dla dzieci. I tu po raz kolejny ukłon w stronę państwa ze sklepu polskiego, którzy fundowali paczki ze słodyczami.

OJ: Skoro jesteśmy przy tym temacie, to powiedz, czy chrześcijanom łatwo żyje się w Norwegii, kraju i raju tolerancji?

AC: Jakiś czas temu norweska prezenterka telewizyjna została poproszona o zdjęcie krzyżyka na łańcuszku, bo ten podobno „obraża widzów”, zwłaszcza muzułmanów. A przecież prawie tysiąc lat krzyż reprezentował naród norweski w emblematach narodowych takich jak godło Norwegii, godło króla oraz norweska flaga, na której znajduje się również krzyż. Nie, nie jest łatwo być chrześcijaninem dzisiaj, ale chyba nie tylko w Norwegii, w Polsce także. Jednak jeśli Bóg z nami, któż przeciwko nam?

OJ: Bardzo dziękuję Ci za rozmowę. Życzę wielu sukcesów na niełatwej, wspaniałej drodze.

AC: Dziękuję również i pozdrawiam czytelników.

fot.MK fotohobby

O autorze

Ola Jakubiak

Kompulsywna obserwatorka zajęta nieustanną analizą rzeczywistości, być może nie do końca bezstronna wobec rozmaitych ideologicznych i politycznych nurtów, bowiem nierozerwalnie związana z kulturą chrześcijańską. Fascynatka filozofii, teologii, polityki i publicystyki a nade wszystko miłośniczka i obrończyni życia w każdym wymiarze.
Uwielbia naturalną dietę, baśnie i spacery po plaży.

1 Komentarz

Leave a Reply

%d bloggers like this: