Społeczeństwo

Proza życia. Odsłona II.

 Tak nas pochłania proza życia, że nie umiemy dostrzec ukrytej w niej miłości.

Dzień jak co dzień…

Rano pobudka, kawa, śniadanie, plany na cały dzień i kawałek następnego… bo przecież ona musi trzymać wszystko w garści i mieć nad wszystkim kontrolę… I potem ten ułamek sekundy, który dokładnie wszystko zniweczył…

Szpitalne korytarze nigdy nie budziły dobrych skojarzeń.  Nieskazitelnej bieli jest tam w dzisiejszych czasach już mniej niż kiedyś, ale … zapach leków, sylwetki lekarzy, tabliczki na drzwiach gabinetów zabiegowych, bloków operacyjnych… to onieśmiela.

Monika miała 34 lata. Świetna dziewczyna z tysiącem pomysłów na minutę i milionem sposobów na realizację tych pomysłów. Kochający mąż, ukochane dzieci, własna firma, niezłe auto. Szczyt marzeń, prawda?

Tego wypadku  nie powinno być, mówili. Takie rzeczy nie powinny spotykać takich osób jak Monika, mówili.

Spotkały. Najpierw zderzenie czołowe z TIR-em, potem jeszcze barierka i drzewo. I nie było winnych. Kierowca był trzeźwy. Jechał prawidłowo. A Monika – w stanie krytycznym trafiła do szpitala, a chwilę później – do Zakładu Opiekuńczo –Leczniczego. Tam ją spotkałam.

Śruby w nogach. Oczopląs. Padaczka pourazowa. Sonda pokarmowa. Zero kontaktu. Dwa tygodnie życia.

Czemu o tym?

Bo ani mąż nie przyjechał, ani dzieci, ani koleżanki z firmy… Nikogo przy niej nie było. Do ostatniego oddechu była sama. Nie dlatego, że zawsze taka przedsiębiorcza i samodzielna, ale dlatego, że bliscy ją opuścili. Kilka kilometrów dalej był jej dom… ale nikt z tego domu nie przyjechał wziąć jej za rękę. Przez dwa tygodnie. Może dlatego trwało to tak długo, że ona – czekała? Nie chciała być sama…

Ona nie miała nad niczym kontroli. I nie trzymała ręki na pulsie. Sama ten puls miała ledwo wyczuwalny.

Wiem, że gorzkie słowa.

Kiedy ją karmiłam, czasem wydawało mi się, że chce na mnie spojrzeć. Może chciała? Nie mogła, oczy jej nie słuchały, a raczej – ona nie umiała im już niczego nakazać…

Monika umierała długie dwa tygodnie. Nie była jakoś bardziej chora. Po prostu… jej coraz bardziej nie było. Było jej coraz mniej, aż któregoś dnia po prostu cicho odeszła.

Trzymałam ją za rękę. Pamiętam ten dotyk. I te ułamki spojrzeń, wydawało się, kierowane prosto do mnie. I ten przyśpieszony przez chwilę oddech. I tę nieznośną ciszę.

Wciąż się nie śpieszymy kochać ludzi…Tak nas pochłania proza życia, że nie umiemy dostrzec ukrytej w niej miłości.

Photo credit: Stephi 2006 via Foter.com / CC BY-SA

O autorze

Dorota Szczepańska

Z wykształcenia i zamiłowania polonistka i pedagog, z pasją teatralną. Pracuje z dziećmi i młodzieżą, ale bardzo lubi też pracować dla niepełnosprawnych. W wolnych chwilach zajmuje się quillingiem i decoupage`em. Robi różańce z nasion łzawicy i kłokoczki. Bardzo dużo czyta. Coraz więcej pisze. Wolontariusz biblioteczny. Prowadzi bloga w-zaciszu-slow.blogspot.com

Leave a Reply

%d bloggers like this: