Przygotowanie do małżeństwa

Razem do końca czyli o odwadze

Skąd skłonność młodych do odsuwania małżeństwa w czasie, do kalkulowania, do wchodzenia w związki na próbę?

Spotyka się dwoje ludzi, rodzi się zauroczenie, fascynacja. Coś ich do siebie przyciąga, chcą być razem, żyć bez siebie nie mogą. Na randkach zapewniają się wzajemnie, że tak już będzie „na zawsze”. I co robią na dowód swoich poważnych intencji? Podejmują współżycie seksualne, po czym zamieszkują razem. Razem robią zakupy, jedzą, jeżdżą na urlop, odwiedzają rodziców (akceptujących ten układ), razem składają się na czynsz, razem płacą za prąd i Internet. Razem oglądają telewizję, razem śpią. Wszystko razem, a mimo to – obok siebie, bo tylko „na próbę”. Przypominają nomadów. W każdej chwili mogą zwinąć swój namiot, powiedzieć zaskoczonej drugiej stronie: „Pomyliłem się co do nas. Odchodzę”, spakować się w ciągu kwadransa i rozpłynąć się we mgle.

Spotyka się dwoje ludzi, rodzi się zauroczenie, fascynacja. Coś ich do siebie przyciąga. Zaczynają podejrzewać, że to może być coś trwałego, że jeśli o to zadbają, jeśli to mądrze zaplanują i przeprowadzą, to – kto wie? – może zdarzył się cud i właśnie spotkali swoją „drugą połówkę”. Wiedzą jednak, że ten cud można łatwo zaprzepaścić, idąc na skróty, zaczynając od tego, co da się porównać do wydziobywania z ciasta samych rodzynek. Nie wyciągają więc ręki po to, co łatwe, lecz zadają sobie trud wzajemnego poznania się w różnych sytuacjach, odkrycia prawdy o swoich charakterach, pasjach, planach, życiowych priorytetach. Wreszcie podejmują decyzję: „Tak, to jesteś ty!”. I dodają: „Chcemy być razem do końca życia!”.

Małżeństwo wymaga odwagi. Bo ile by ze sobą nie przeżyli, jak dogłębnie by się wzajemnie nie poznali, ilu godzin by nie przegadali, snując wspólne plany, to i tak podejmują decyzję w ciemno. Bo skąd niby mają wiedzieć, jak potoczy się ich życie? Ile lat przeżyją wspólnie, czy nie dotknie ich choroba, czy będą mieli gdzie mieszkać, czy zawsze będzie praca, a z niej środki do życia, czy urodzą dzieci, a jeśli tak, to czy zdrowe… Przypominają żeglarzy z doby wielkich odkryć geograficznych: wypływają w rejs, którego przebiegu nie sposób przewidzieć, ale są roztropni, więc budują mocny statek, wyposażają go w odpowiednie zapasy żywności i wody pitnej, zabierają na pokład instrumenty do wyznaczania jego pozycji, mapy, broń na wszelki wypadek, towary na wymianę. A wracając w narzeczeńsko-małżeńskie realia: w tę daleką, niełatwą i jakże piękną podróż zabierają ze sobą Boga! Idą w nieznane, ale nie sami i nie bezbronni.

Skąd ta skłonność młodych do odsuwania małżeństwa w czasie, do kalkulowania, do wchodzenia w związki na próbę, które nieuchronnie kończą się wzajemnym poranieniem, a i tak niczego nie pomagają sprawdzić, wypróbować? Skąd ta fałszywa wizja wolności, w myśl której zobowiązanie na całe życie to coś, co ogranicza? Skąd ten lęk przed złożeniem przysięgi małżeńskiej? Skąd obojętność na piękno jej słów: „Ślubuję ci miłość, wierność i uczciwość małżeńską oraz że cię nie opuszczę aż do śmierci?”. Skąd brak wiary, skąd przekonanie, że Bóg, którego w dalszych słowach przysięgi prosimy o pomoc („Tak mi dopomóż, Panie Boże wszechmogący, w Trójcy jedyny, i wszyscy święci”), nie stanie przy boku małżonków „na dobre i na złe”?

Dziś wolność zastąpiła samowola, a odwagę zuchwałość. Trzeba nie lada zuchwałości, by powiedzieć Bogu: „Tobie nic do naszej miłości. Nie potrzebujemy Cię”.

Artykuł ukazał się w magazynie „Tak Rodzinie”.

Photo credit: Foter.com

O autorze

Beata i Tomasz Strużanowscy

Małżeństwo od 22 lat, rodzice 19-letniej Zuzi i 12-letniego Jasia, pełnią posługę pary krajowej Domowego Kościoła - rodzinnej gałęzi Ruchu Światło-Życie (www.dk.oaza.pl)

Leave a Reply

%d bloggers like this: