Świadectwa

Rękawice od anioła

To historia z gatunku niewytłumaczalnych, cudownych niemal. Wraca do pani Stefanii przez te wszystkie lata, nie daje o sobie zapomnieć. Dziś pani Stefania Rzadkosz jest żoną, matką czterech synów i babcią. Z pomocą męża, Kazimierza, prowadzi prężny biznes, do jej pensjonatu w Gliczarowie Górnym ściągają goście z całej Polski. Ale jako młode małżeństwo zaczynali z niczym. Oboje pochodzą z ubogich rodzin i nie byłoby ani pensjonatu, ani wyciągu gdyby nie ich wytrwałość i ciężka praca. I gdyby nie odwaga i hardość, które zawsze cechowały Stefanię i przez które omal, blisko czterdzieści lat temu, nie straciła życia.

Stenia kochała jeździć na nartach. Kiedy pogoda i czas na to pozwalały szła na stok. Nic to, że dla chwili przyjemności trzeba było się wdrapywać na górę z nartami na ramieniu. Było warto! Jej narciarskie umiejętności rosły i szybko przestały jej wystarczać okoliczne krótkie stoki. Wtedy wymarzyła sobie zjazd z Kasprowego Wierchu. Taki długi! Osiemnastoletnią Stenię sporo czasu, pracy i wyrzeczeń kosztowało uzbieranie sumy potrzebnej na realizację tego planu. Ale oto w kieszeni kurtki miała skasowany bilet, a wagonik, drgając lekko, niósł ją i pozostałych podróżnych w kierunku szczytu góry. Było ich niewielu i tylko ona jedna z nartami. Dotarli do celu, ludzie wysypali się z kolejki i poszli do restauracji, licząc na filiżankę gorącej czekolady, albo talerz rosołu. Dziewczyna, jako jedyna, skierowała się w lewą stronę i trzymając narty na ramieniu, przeszła szeroką ścieżką kilkadziesiąt metrów dzielących ją od miejsca, z którego mogła rozpocząć wymarzony zjazd w Kocioł Gąsiennicowy. Ale tego dnia nic nie wyglądało tak jak w jej marzeniach. Traf chciał, że przyszło załamanie pogody. Zamiast rozległej panoramy na polskie i słowackie Tatry widziała przed sobą ścianę mgły. Tuman był tak gęsty, że położenia stacji kolejki i restauracji, które zostawiła za sobą, mogła się teraz tylko domyślać. W miejsce chrzęszczącego śniegu górę pokrywała lodowa skorupa i było bardzo, bardzo zimno…

Góra okazała się być ogromna i wymagająca. Tego dnia zbyt wymagająca nawet dla doświadczonych narciarzy, co szybko wywnioskowała z pustki na stoku. Podmuch wiatru rozgonił na chwilę tuman, zobaczyła przed sobą przepaść oraz oblodzony stok i wtedy doszło do niej, że nie poradzi sobie ze zjazdem w tak ekstremalnie trudnych warunkach. Nigdy by nie pomyślała z jakim wyzwaniem przyjedzie się jej mierzyć… Stała na szczycie, dygocząc z zimna w ortalionowej kurteczce, cienkich spodniach, bez czapki, bez rękawic… Wokół pusto, ani żywego ducha. Poczuła, że jest w pułapce. Nie miała odwagi ani zjechać na dół, ani podejść do góry oblodzonym zboczem, żeby szukać pomocy u ludzi w restauracji. Utknęła na dobre i ogarnął ją paraliżujący strach.

Do dziś nie wie ile czasu tak stała, bezradna, samotna we mgle i przeraźliwym chłodzie. W końcu czas przestał mieć znaczenie. Przenikający na wskroś ziąb nie był już tak dotkliwy. Wydawało jej się, że skądś dobiega miła muzyka i zaczęła się rozglądać za miejscem, na którym mogłaby usiąść. Z jednej strony zdawała sobie sprawę z grozy sytuacji, a z drugiej jakoś na nią zobojętniała. W końcu kucnęła, wydawało jej się, że wszystko jest już dobrze, że mogłaby się na tym śniegu położyć, że nic złego się nie dzieje, ani nie stanie… Nikt jej nie widział, nikt nie mógł pomóc, a ona, nie będąc tego świadoma, przegrywała walkę z chłodem.

Mężczyzna sprawnie zatrzymał narty tuż przy niej, a jego nagłe pojawienie się w tej pustce zaskoczyło ją. Widać było, że to doświadczony narciarz. Miał ubranie i sprzęt do jazdy o jakich młoda góralka nawet nie marzyła. „Wstawaj dziecko.” – powiedział. Popatrzył na jej zsiniałą twarz, zdecydowanym ruchem zdjął swoje rękawice i podał je dziewczynie: „Masz tu moje rękawice. I pamiętaj, ja czekam na ciebie na dole, w schronisku, żebyś mi je oddała.” Zaskoczona Stefania zaoponowała: „Ale panu będzie zimno.” „Mam dwie pary. Możesz je ubrać.” – uspokoił ją narciarz i pomógł założyć rękawiczki na zgrabiałe dłonie. Ledwie je ubrała poczuła coś niewytłumaczalnego – fala ciepła powędrowała od dłoni, wzdłuż ramion i dotarła do tułowia, głowy i nóg, rozgrzewając całe ciało. Czyżby rękawice były w jakiś specjalny sposób nagrzane? W ciągu kilku chwil poczuła się bardzo dobrze i minął jej cały strach. Nigdy wcześniej ani później czegoś podobnego nie doświadczyła. Narciarz spojrzał na nią raz jeszcze, odbił się kijkami i ruszył w dół stoku, znikając we mgle. 

Stefania myślała już tylko o tym, że musi zjechać i oddać rękawiczki. Bez lęku ruszyła w dół zaraz po mężczyźnie. Po drodze nie widziała ani jego ani żadnego innego narciarza. Wydawało się, że przy tej strasznej pogodzie nikt poza nimi nie odważył się na zjazd. Bez przeszkód dojechała do Murowańca. Odpięła narty i weszła do ciepłego wnętrza. Ludzi było niewielu, ale nigdzie nie mogła dostrzec swojego wybawcy. Obeszła cały budynek, ale go nie spotkała. W końcu zapytała obsługę i gości o narciarza w średnim wieku, ubranego na czarno, który powinien był zjawić się tuż przed nią, ale wszyscy zgodnie twierdzili, że od dłuższego czasu nikt oprócz niej nie pojawił się w schronisku. Zaskoczyło ją to, bo mężczyzna wyraźnie powiedział, że będzie na nią czekał. Myśląc, że być może się pomyliła, zapięła narty i zjechała w dół do Kuźnic, ale i tam go nie znalazła. Tak jakby rozwiał się we mgle, albo jakby go nigdy nie było. A przecież słowo w słowo pamiętała co powiedział i cały czas miała przed oczyma jego twarz, a na dłoniach te rękawice…

Stefania Rzadkosz

Rękawice przechowywała jeszcze przed wiele lat, aż gdzieś zaginęły. Czas nie sprawił, że tajemnica nieznajomego się wyjaśniła. „Ta sytuacja przez te lata do mnie wraca. Zastanawiam się jak to się stało, że ten pan pojawił się koło mnie. Nie musiał mnie do niczego przymuszać, tylko powiedział: Będę czekać na ciebie na dole. I było dla mnie absolutnie jasne, że mam zjechać. To, że go nie znalazłam w schronisku też było dziwne. Ponieważ ruszyłam zaraz za nim, to powinnam go była gdzieś zobaczyć. Nie było możliwości, żeby w tym miejscu i w takich okolicznościach tak się po prostu rozmył.” – opowiada pani Stefania. Niezależnie od tego kim był jej wybawiciel – czy duszą czyśćcową jak mówią niektórzy, czy aniołem jak podejrzewają inni, czy też zwykłym człowiekiem – pani Stenia jest pewna, że swoje ocalenie zawdzięcza Bożej interwencji: „Chwała Bogu, dobrze się to wszystko skończyło. Wiem że czuwała nade mną Boża Opatrzność.”

Foto: marco forno on Unsplash, archiwum domowe rodziny Rzadkoszów

O autorze

Marta Dzbeńska-Karpińska

Z wykształcenia politolog i manager, z wyboru fotograf i dziennikarz. Autorka książki i wystawy „Matki: mężne czy szalone?” Żona i mama trójki dzieci. Fanka czarno-białej fotografii analogowej. Bardzo lubi ludzi, spacery i muzykę, a niekiedy także gotowanie.

Leave a Reply

%d bloggers like this: