Być mamą, być tatą

Ruch jednokierunkowy – czyli ojcostwo, które nic mi nie daje

Co mi daje ojcostwo? Gdy się tak poważnie nad tym zastanowiłem (a zdaje się, że wcześniej nie zadałem sobie wprost takiego pytanie), to doszedłem do wniosku, że… nic. Nic, zupełnie nic mi nie daje bycie tatą.

Spokojnie, już widzę Wasze zdumione spojrzenia i odczytuję pełne oburzenia myśli: jak to? przecież ojcostwo daje mnóstwo satysfakcji, niesie ze sobą poczucie szczęścia, spełnienia, nadaje życiu sens, wypełnia je… nie, jak można w ogóle powiedzieć, że nic nie daje?! Możliwe, że ktoś z Was modli się w tym momencie, żeby moje córki nigdy nie zobaczyły tego tekstu – albo myśli, że chyba coś mi się stało w głowę.

W ostatnim czasie miałem okazję opowiedzieć Marcie Brzezińskiej-Waleszczyk z „Przewodnika Katolickiego”, jak to jest być tatą, jakie są według mnie trudy i wyzwania ojcostwa – w dzisiejszej Polsce, w dzisiejszym świecie, w moim życiu. Swoją drogą, był to dla mnie trochę niespodziewany zaszczyt i przyjemność, bo o to samo zostali wypytani prawdziwi wyjadacze i niemałe autorytety w tej dziedzinie: Maciek Białobrzeski (Drużyna B), Błażej Kmieciak (socjolog i etyk) i Marcin Perfuński (supertata.tv). Po podzieleniu się męską perspektywą rodzicielskiej codzienności, wrażeniami z towarzyszenia przy porodzie, troską o zdrowie pociech, czy wreszcie najpiękniejszymi wspomnieniami – na koniec zostało zadane chyba to najtrudniejsze pytanie: „co Tobie daje ojcostwo?”.

No a 500+ ?

Powtórzę więc jeszcze raz, w pełni świadomy swoich słów: ojcostwo moich dzieci nic mi nie daje, a na pewno żadnych korzyści (nie mówimy przecież o ulgach podatkowych czy programach dofinansowania rodzin). Na wszelki wypadek (bo może ktoś w tym momencie zakończy lekturę tego tekstu) dopowiem: uwielbiam być tatą, kocham moje dzieci, jestem dumny, że jestem ich rodzicem, dziękuję Bogu za to powołanie i uważam, że jest jedna z najważniejszych ról, jakie mam do wypełnienia w moim życiu; ojcostwo to piękna rzecz, wspaniałe doświadczenie i niezwykłe doświadczenie (pamiętacie mój tekst, jak to czasami bywam niezastąpiony?) – ale nic mi nie daje. I tak ma być!

Jeśli już szukać jakichś profitów z mojego bycia tatą, to są to rzeczy przede wszystkim nieuchwytne i niewymierne (emocje, uczucia), oraz takie, które rodzą się trochę „przy okazji”. Jeśli ktoś ma coś mieć z powodu mojego bycia tatą – to moje dziecko. Ono jest tu obdarowanym – tata i mama dają mu przede wszystkim życie, darzą miłością, wychowują, tworzą rodzinę, dają swój czas, utrzymują, pomagają wkroczyć w dorosłe życie. Oczywiście to nie tak, że rodzic (którykolwiek) to idealny prezent z nieba, przewiązany złotą kokardą i z doczepioną kartą gwarancyjną. Och, jesteśmy ułomni, nieidealni, słabi, popełniamy błędy, mnóstwo błędów… ale staramy się, tak jak potrafimy.

Macie, moje przekochane pasożyty

Bycie ojcem (i w ogóle rodzicem) to przede wszystkim trud i poświęcenie, ofiarność – po prostu miłość, czyli bycie dla kogoś. Nie za coś, ale pomimo wszystko i nie z powodu emocji czy uczuć, ale naszych decyzji i zobowiązań, jakie podjęliśmy, decydując się na urodzenie dzieci. W naszym przypadku, jako rodziców katolickich, wynika to dodatkowo z sakramentu małżeństwa, przy okazji którego obiecaliśmy przyjąć potomstwo, którym nas Bóg obdarzy.

Nie chcę, żeby zabrzmiało to zbyt patetycznie i wzniośle – ale bycie ojcem to dawanie siebie, ofiarowanie siebie, spalanie siebie dla kogoś, poświęcenie swojego czasu, sił, środków materialnych. Brzmi znajomo? No pewnie, podobnie dzieje się w małżeństwie. Różnica jest taka, że relacja pomiędzy mężem a żona jest wzajemna: dają i otrzymują jednocześnie. Natomiast kierunek w relacji ojca do dzieci jest jednostronny – a na pewno przynajmniej przez pierwsze lata ich życia.

Ojcostwo to podjęcie zobowiązań i odpowiedzialności, której na początku nie jesteśmy chyba nigdy do końca świadomi: najpierw za całkowicie bezbronną, kruchą i delikatną istotę, która nie jest w stanie funkcjonować bez pomocy drugiego człowieka; jednocześnie za jej mamę; a później za formujący się umysł, kształtowany rozum, wnętrze, sumienie, moralność, rozwijaną wiarę, talenty, zdolności; wychowanie nowego człowieka, przygotowywanego do wejścia w dorosłość. To naprawdę niezwykłe zadanie!

Co mamy w zamian? Nieprzespane noce, nerwy nieraz na skraju wytrzymałości i konieczność dostosowania do potrzeb swojego dziecka praktycznie całego życia: swojego czasu, swobody, rozrywek, dochodów, pomysłów urządzenia domu lub mieszkania, planów wakacyjnych, i tak dalej. Nie chcę wyjść na jakiegoś męczennika i użalać się nad sobą, ojej, biednym i styranym rodzicem – stwierdzam tylko pewne fakty, którym raczej żaden tata nie zaprzeczy.

Nie że tak zupełnie nic

Oczywiście, dziecko to skarb. Nie ma nic piękniejszego, niż dziecięca ufność, zawierzenie rodzicowi. Gdy Basia woła „tatu!”, biegnie do mnie prawie zaplątując się o swoje nogi i wtula się dając buziaka – to wzruszenie i radość mnie rozpierają. Gdy widzę, jak sobie dzielnie radzi, ucząc się nowych rzeczy, nowych słów, staje się małą śliczną dziewczynką – to napawa mnie duma, jestem szczęśliwy i wdzięczny Opatrzności. A gdy widzę, jak mała Jadzia pięknieje z tygodnia na tydzień, zaczyna się beztrosko uśmiechać i nawiązuje ze mną intensywny kontakt wzrokowy – to czuję frajdę, że mam nie jedno małe szczęście, ale już dwa.

Oczywiście, dzięki rodzicielstwu nabywam nowych umiejętności: ćwiczę się w cierpliwości, w ogarnianiu różnych obowiązków, w przewidywaniu możliwych zdarzeń, w umiejętności kochania najbardziej na świecie już nie jednej, ale trzech osób. Jeszcze większą specjalistką jest Elżbieta, jako matka 24h na dobę, prawdziwy domowy manager – uważam, że dla przyszłego potencjalnego pracodawcy to byłby wymarzony kandydat na pracownika.

Oczywiście, dzieci dają naszemu małżeństwu nową jakość, wypełniają je, są najpiękniejszym owocem naszej miłości. Widzimy nasze geny, które są w nich obecne. Ale ta nowa jakość ma też swoją cenę – już nic nie jest takie, jak zaraz po ślubie, już nie mamy czasu tylko dla siebie, nie jesteśmy już zupełnie swobodni. To nowa trudność: jak w dalszym ciągu kochać swoją żonę (swojego męża) najbardziej na świecie, po urodzeniu dziecka? Dziecko wywraca cały dotychczasowy świat do góry nogami – tymczasem przysięga małżeńska nie straciła na aktualności: to ona ma być dla nas punktem odniesienia, a nie najsłodszy nawet szkrab. Najpierw jestem mężem/żoną, a dopiero później tatą/mamą. Tym bardziej, że to nasze dzieci, ale nie należą do nas – kiedyś (choć na razie to brzmi jak abstrakcja i perspektywa kosmosu) odejdą od nas, a my zostaniemy znów sami ze sobą.

Nie każdy ma dzieci, ale każdy ma ojca. Moje ojcostwo dla mnie to pewien dodatek, wyróżnienie – dla moich dzieci to absolutna konieczność. To, że jestem tatą, traktuję jako wielkie zobowiązanie. Ono nic mi nie daje, chociaż niesie ze sobą emocje trudne do wyrażenia słowami; radość przewyższającą prawie wszystko, co można osiągnąć tu na ziemi; dotknięcie tajemnicy powołania nowego życia; świadomość współpracy ze Stworzycielem. To wielki honor i piękne powołanie, niesamowita przygoda. Całkiem możliwe, że moje dzieci będą chciały odwdzięczyć mi się kiedyś za bycie ojcem. Liczę na ich miłość, wsparcie, wzajemne uświęcanie. Ale na razie niech żyją beztrosko, niech teraz wszystko będzie dla nich, nie dla mnie.

Nic z tego nie mam – ale kocham to!

O autorze

Jan Buczyński

W domu mąż Elżbiety i tata Basi. W pracy organista parafialny,
dyrygent chóralny i katecheta przedszkolny. W wolnej chwili bloger
(ejtomy.pl, publikuję również na areopag21.pl). Z wykształcenia
teolog i muzyk, z zamiłowania czytelnik książek, słuchacz muzyki,
pasjonat historii oraz obserwator otaczającej rzeczywistości.

Leave a Reply

%d bloggers like this: