Edukacja

Detoksykacja, czyli pierwsze koty za płoty

Przygotowując syna do egzaminu oraz już w jego trakcie zdałam sobie sprawę jak bardzo jestem skażona tradycyjną szkołą.

Pierwszy raz w tym roku „zdawałam” egzamin z zakresu pierwszej klasy szkoły podstawowej w ramach edukacji domowej. Dokładniej rzecz biorąc nie ja, ale nasze najstarsze dziecko. Choć w sumie zdecydowanie przejęta byłam ja. Przygotowując syna do egzaminu oraz już w jego trakcie zdałam sobie sprawę jak bardzo jestem skażona tradycyjną szkołą.

Uświadomiły mi to dwie, na oko 13 letnie dziewczynki, które również czekały na egzamin. Wszystko wskazywało na to, że uczą się w domu od początku i raczej nie chodziły do szkoły. Jedna z nich powiedziała coś, co dało mi sporo do myślenia. Wiesz, powiedziała do koleżanki, stojąc pod drzwiami pokoju w którym odbywał się egzamin ustny, Ty się w ogóle nie przejmuj oceną jaką dostaniesz, najważniejsze jest to co umiesz. Niby nic a jednak w jakiś sposób odkrywcze dla kogoś kto całe życie chodził do szkoły, uczył się do sprawdzianów i klasówek i niejednokrotnie drżał przed egzaminami na studiach.

Jak syn skończył egzamin pisemny, nadszedł czas na część ustną. Odbywała się ona w pokojach na końcu wąskiego korytarzyka, w którym już czekało kilkoro innych dzieci ze szkoły podstawowej i z gimnazjum. Jak tylko ustawiłam się w kolejce z synem, poczułam jakiś ścisk w żołądku. Nieuzasadniony przecież, egzamin po klasie pierwszej jest raczej swobodną rozmową z nauczycielem na tematy ogólnożyciowe a nie sprawdzaniem znajomości rachunku prawdopodobieństwa. Wtedy uświadomiłam sobie, że wspomnienia osobiste związane z egzaminami nie są przyjemne, zawsze wiązał się z nimi stres, niepokój o ocenę. Skażenie szkołą po prostu.

A siedmioletnie dziecko, które przyjechało do szkoły pochwalić się tym czego się uczyło w domu przez cały rok, nie mogło doczekać się na wejście do pokoju i rozmowę z panią nauczycielką. W jego oczach widniała radość. Dumnie trzymał pod pachą segregator ze swoimi pracami, ćwiczeniami, listami i innymi zadaniami z całego roku. On po prostu chciał pokazać co robił, opowiedzieć co mu sprawia w tym radość.

W końcu wszedł (sam, choć nie musiał, ale tak chciał biorąc przykład z dzieci ze starszych klas). Matka czyli ja stojąca na korytarzu, choć w sercu wiedziała, że będzie dobrze, to jednak odnotowała wzrost ciśnienia i tętna. Po kwadransie zaczęła się niecierpliwić, po pół godzinie nauczycielka musiała wyjść na chwilę, spojrzały sobie w oczy, pani powiedziała tylko, ależ on elokwentny, wspaniale nam się rozmawia. Jako, że wiem, że mam syna gadułę, dodałam tylko, wie Pani on może tak bardzo długo. Po 40 minutach wyszedł przeszczęśliwy. „Mamo, Pani powiedziała, że przekroczyłem znacznie pierwszą klasę!, Opowiedziałem Pani o allozaurze i rycerzach, powiedziałem prawie całą Lokomotywę. Mamo, było fajnie!”

Ech, też bym chciała mieć takie wspomnienia z egzaminów. Pierwsze już mam, kolejne, tym razem podwójne,  za rok:-)

Dzień zakończyliśmy rodzinnie dwoma litrami lodów.

Photo credit: Perrimoon via Foter.com / CC BY

O autorze

Anna Brzostek

Żona i mama czwórki dzieci. We wspólnocie Domowego Kościoła. Edukator domowy oraz redaktor. Przez kilkanaście lat zawodowo zajmowała się komunikacją z klientami i zarządzaniem kryzysowym. Lubi wspólne wieczorne oglądanie filmów z mężem oraz zwiedzanie Polski. Relaksuje się gotując, piekąc chleby i czytając książki podróżnicze oraz żywoty świętych.

Leave a Reply

%d bloggers like this: