Przygotowanie do małżeństwa

Słodko? Gorzko! Czyli wesele bezalkoholowe

Polska tradycja przyjęć weselnych jest przebogata. Ślub, no wiadomo, ma swoje ramy, ale to w trakcie wesela objawia się prawdziwy duch rodziny i kreatywność młodych. Czego nie zagra nam uparty organista , to sobie możemy dograć i najczęściej dotańczyć na weselu. Oczywiście: biała suknia, przyśpiewki, oczepiny… Takie przyjęcia albo się kocha albo nienawidzi. Blisko pięć lat temu, kiedy przyjęłam oświadczyny Janka, stanęliśmy przed wyzwaniem organizacji własnego przyjęcia weselnego. Decyzję o tym, że będzie to impreza bezalkoholowa przyjęto w naszych rodzinach jako zapowiedź nieuniknionej katastrofy. Dziś chcę napisać bez lukru o tym, co nas pchnęło do tego wariactwa, co nam się udało, a co nie i czego nas nauczyło to doświadczenie.

Dlaczego?

Większość rodziny upatrywała źródeł pomysłu o bezalkoholowym przyjęciu w mojej wieloletniej abstynencji ( ze względu na wierność Prawu Harcerskiemu od lat nie piję alkoholu). Fakt: nie czuję się dobrze tam, gdzie kieliszki są regularnie opróżniane. Jednak tym razem pomysł wypłynął ze strony Janka, który jako gość był na weselu bez „%” i bardzo mu odpowiadał taki styl zabawy. Ja przekonałam się szybko, ale przełamywanie oporu rodziny trwało znacznie dłużej i ostatecznie nie wszyscy zaakceptowali nasz pomysł.

Jest oczywiście wiele powodów, dla których młodzi decydują się na osuszenie wesela z alkoholu – przynależność do wspólnot i środowisk zakładających abstynencję, określone doświadczenia z danym typem przyjęć, oszczędność, problemy rodzinne i uzależnienia, żałoba i zapewne można znaleźć jeszcze wiele, wiele innych. Jeśli czujemy się trochę niezadowoleni i rozczarowani wizją siedzenia kilka godzin o „suchym pysku”, to bardzo polecam zapytać się bezpośrednio narzeczonych o powody – zwykle takie decyzje są dobrze przemyślane i ich argumenty pomogą nam przełknąć taką „ość”.

Dla kogo jest wesele?

Trudności z zaakceptowaniem pomysłu o bezalkoholowym przyjęciu weselnym biorą się moim zdaniem przede wszystkim z trudnej do uzyskania równowagi sił pomiędzy stylem zabawy preferowanym przez parę młodą a gośćmi. Czasami nie ma tu żadnych dylematów, czasem udaje się osiągnąć satysfakcjonujący kompromis, a bywa i tak jak u nas trzeba podjąć ryzyko pójścia własną ścieżką, tym bardziej, gdy trafi nam się być swego rodzaju awangardą.

Nie bez znaczenia pozostaje tu aspekt finansowania przyjęcia – zwykle ten, kto płaci ma pewne oczekiwania. Narzeczeńskie oszczędności, rodzicielska dotacja czy pożyczka spłacana potem z weselnych prezentów? My mieliśmy to szczęście, że wsparcie rodziców łączyło się z empatią i zrozumieniem naszych weselnych marzeń. Pomimo świadomości ryzyka tej „rodzinnej bomby dyplomatycznej”. Nasi Rodzice wypuszczając nas w nowy etap rozłożyli nad naszymi głowami prawdziwy parasol ochronny, byliśmy i będziemy im za to wdzięczni.

Jak?

Decyzja o bezalkoholowym przyjęciu to tylko początek lawiny decyzji, które trzeba podjąć. Znacząca pozostaje liczba i dobór gości, miejsce i godzina rozpoczęcia, oprawa muzyczna i dodatkowe atrakcje. Przyjęcia bezalkoholowe wymagają faktycznie innej oprawy, aby uruchomić wśród gości przynajmniej wstępną chęć do zabawy, za którą zwykle w takich wypadkach odpowiada alkohol. Przecież nikt nie organizuje wesela, by potem patrzeć na pusty parkiet i gości zawieszonych smętnie nad kotletem.

My zdecydowaliśmy się na wzór całonocnej zabawy z udziałem wodzireja, uwzględniając podobieństwo takiej zabawy do klasycznych przyjęć weselnych w naszych rodzinach, a także licząc na profesjonalne wsparcie wodzireja doświadczonego w wyrywaniu onieśmielonych gości od stołów. Jednak może to wyglądać zupełnie inaczej: elegancka kolacja/obiad, wesele w formie festynu z zabawami na wolnym powietrzu, impreza taneczna lub tematyczna, a nawet gra miejska. Ważne żeby zorientować się, na czym nam najbardziej zależy, a co prawdopodobnie najszybciej wkręci naszych gości (im więcej gości tym trudniej to określić) i jakoś to wszystko pogodzić. Gorzej, jeśli nie mamy pojęcia, co zainteresuje naszych gości, gdy odstawimy na bok kieliszki…

U nas zabawa przebiegała scenariuszowo, maskując brak elementów około alkoholowych. Na początek powitanie wszystkich gości chlebem i solą – rozrywaliśmy taki ogromniasty bochenek. Później nasz wymarzony (i wyćwiczony) pierwszy taniec i inauguracyjny polonez, a przy okazji pierwszego posiłku jako para młoda przedstawialiśmy i witaliśmy wszystkich gości przy stołach (byłam tak zestresowana, że nie pamiętałam jak sama mam na imię). Luźna zabawa przerywana tańcami synchronicznymi, podziękowanie dla rodziców z prezentacją zdjęć, a o północy kilka zabaw oczepinowych. Jednym z najpiękniejszych momentów wesela, był zamykający oczepiny walc świetlisty, tańczony przy wygaszonych światłach, za to w świetle świec trzymanych przez tańczące pary. Romantycznie, symbolicznie. Na koniec walca, jeszcze w ciemnościach wjechał tort z zapalonymi świecami. Zabawa trwała jeszcze kilka godzin, ostatnich gości żegnaliśmy po 4:00 i zastanawiałam się, jak to możliwe, że już jest rano i robi się jasno.

Na przekór

Jeżeli nasi bliscy i goście lubią się bawić bez alkoholowej wkładki – to cud-miód-malina i orzeszki, zabawa będzie przednia bez dwóch zdań. Ewentualne wpadki wybaczą ze łzą w oku wpatrując się w białą kieckę. Jeśli jednak ktoś z Was chciałby zorganizować przyjęcie bezalkoholowe trochę wbrew temu, co dominuje wokół lub utarło się w rodzinie, to nauczeni doświadczeniem sprzedamy kilka bezcennych rad i wskazówek.

Czas – my wybraliśmy termin siedmiu miesięcy po zaręczynach. Teraz wiem, że to ciut za mało, aby móc wszystko dokładnie sprawdzić, na spokojnie przyjąć ewentualne opóźnienia. Nie przewidzieliśmy, że wybór wodzireja wypadnie nam w czasie, kiedy nie odbywają się żadne wesela i nie za bardzo da się go sprawdzić w akcji. Problemem okazało się też opóźnienie z zaproszeniami w drukarni. Na coś tego czasu i tak zabraknie, ale rok na przygotowania, kiedy jest się w danej dziedzinie organizacji amatorem, to naprawdę optymalne rozwiązanie.
Informacja – bezwzględnie należy uprzedzić gości o bezalkoholowym wariancie wesela, najlepiej w formie dopisku na zaproszeniu na przyjęcie. Warto też przygotować się na ewentualne pytania, jednocześnie unikać w tym względzie negocjacji i dyskusji.
Forma – pamiętajmy, że nie każde wesele musi być z tańcami na dechach do białego rana. Jeśli mamy podejrzenie, że naszych gości wołami nie zaciągniemy na parkiet, to dajmy im szansę spotkania w kameralnym gronie i pogadania (wymarzony pierwszy taniec można wcisnąć w choćby najmniejszą przestrzeń). Warto wtedy wymyślić inne atrakcje, zadbać o dobre jedzenie, wystrój i przygotować się na krótsze przyjęcie.
Jawni sojusznicy – kiedy podejrzewamy, że trudno będzie nam przekonać część gości do wybranego przez nas sposobu zabawy, poprośmy wprost o wsparcie osoby, o których wiemy, że choćby nie znosili makareny to z nami zatańczą, byle tylko rozruszać resztę towarzystwa. Takie wsparcie na weselu jest bezcenne. Czasami nawet stała obecność pary młodej na parkiecie nie pomaga w oderwaniu od stołu rodzinnych malkontentów, ale jeśli można się skryć gdzieś w tłumie.
Nie drażnij rekina – bądźmy konsekwentni w swoich wyborach. Jeśli już określiliśmy opcję bezalkoholową jako obowiązującą, to darujmy sobie toasty innymi płynami i wybierzmy osobę prowadzącą, która zaproponuje coś zamiast „gorzko-gorzko”. Na szczęście na naszym weselu obyło się bez całowania w rytm wyliczanki – muszę przyznać, że ten weselny zwyczaj peszy mnie nawet z pozycji obserwatora.
Luz-blues – być może gdzieś zdarzają się imprezy idealne, bez zgrzytów i wpadek. Nie byłam na takich to nie wiem. Ja zapomniałam o osobnym menu dla wegetarian (wybaczcie mi, proszę!), w obłędzie usadzania znikło nam miejsce dla jednego gościa, a w pokazowej scenie jedzenia tortu zjadłam kawałek i swój, i Jasia. No i oczywiście zapomnieliśmy o przeniesieniu przez próg i paradowaliśmy do sali jak na herbatkę do babci. Muszę przyznać, że tamten dzień toczył się w jakimś zawrotnym tempie i gdyby nie szybkie reakcje pomocowe moich bliskich (dzięki wielkie Braciszku! Rodzice, ach!), byłoby jeszcze dziwaczniej. Przy tym nerwy napięte jak cięciwa! A wpadki zdarzają się wszędzie i zawsze. Wesele bezalkoholowe podobnie jak każde inne przyjęcie może mieć luki organizacyjne i żeby wspominać je dobrze, trzeba sobie to jakoś wybaczyć.

Dziś wiem, że wiele rzeczy mogłabym zrobić inaczej, lepiej, szybciej, dokładniej, ale chcę pamiętać to, co było piękne, romantyczne, wzruszające, ostatecznie śmieszne. Z tysiąca strachów o to, „jak to będzie?”, pozostało milion rozczulających wspomnień i kilka zgrzytów. I jeśli miałabym wybierać znów, też wykopałabym alkohol za drzwi. Acha, i zmierzmy się z tym mitem – do udanego małżeństwa nie jest konieczne uznanie dnia ślubu i wesela za najpiękniejszy dzień w życiu. W końcu w małżeństwie pełnym miłości jest tak wiele fantastycznych dni, że naprawdę trudno się zdecydować.

Foto: Archiwum Autorki

O autorze

Elżbieta Buczyńska

Warszawianka z pochodzenia, Piastowianka z osiedlenia. Z wykształcenia politolog i socjolog, z zamiłowania humanistka. Zawodowo związana z jedną z warszawskich korporacji. Aktualnie pełnoetatowa mama Basi. Razem z mężem, Jankiem, prowadzi blog ejtomy.pl. Kocha mądre książki, długie spacery i poezję śpiewaną.

Leave a Reply

%d bloggers like this: