Małżeństwo

Stare dobre małżeństwo

I po trzech dekadach ze sobą, szczęśliwe, nie znudzone, z ciekawością i ufnością patrzące w przyszłość. Ale po kolei.

Trzydzieści lat temu zamknęliśmy za sobą drzwi naszego pierwszego w życiu, samodzielnego mieszkania. Na parapecie, stole i podłodze maleńskiego, niespełna 24-metrowego lokum stały wazony, słoje oraz garnki z kwiatami, którymi zostaliśmy obdarowani po ślubie. Lawirując miedzy nimi wkraczaliśmy w codzienność pełną radości, ale i zaskoczeń. „Jak to, nie umiesz gotować nic poza fasolką po bretońsku?” Ano, nie umiałam, a i fasolka musiała być z puszki. Bardzo wielu rzeczy nie potrafiliśmy – i ja i mój mąż. Pilnować płatności, dzielić się obowiązkami, wyjść ze schematów wyniesionych z rodzinnych domów i zbudować nową jakość dla naszego małżeństwa i naszej nowej rodziny. Uczyliśmy się tego bardzo długo. Najszybciej poszło z gotowaniem i płaceniem rachunków na czas. Najdłużej zajęło nam dojście do tego, że małżeństwo to nie przeciąganie liny, gdzie zawsze ktoś jest wygrany, a ktoś przegrany. 

Na przestrzeni trzydziestu lat wspólnego życia nauczyliśmy się bardzo wiele. Odkryliśmy, że chcąc coś zmienić trzeba zacząć od siebie samego, bo po prostu nie ma innej możliwości. Tak wiele małżeństw przegrało tylko dlatego, że mąż, czy żona wciąż czekali aż to drugie weźmie się za siebie… Dotarło do nas ile prawdy jest w Jezusowym „Więcej szczęścia jest w dawaniu aniżeli w braniu” i że udane życie małżeńskie i rodzinne wymaga mądrego i pełnego miłości dawania siebie. Zrozumieliśmy, że z łaską Bożą trzeba współpracować, otworzyć Bogu drzwi do codzienności, zaufać Mu i porzucić iluzję sprawowania pełnej kontroli nad swoim życiem. Sporo nauczyliśmy się też o wolności, szacunku, o naszych odmiennych językach miłości, cierpieniu i cierpliwości. Wciąż się uczymy.

Przyszedł dzień naszej perłowej rocznicy. Na półkach, parapetach i stole w salonie stoją wazony z kwiatami. Różne wydarzenia sprawiły, że nasza rocznica nie wyglądała jak to sobie zaplanowaliśmy (tak ad vocem kontroli). Wieczorem odwiedziła nas córka ze swoją rodziną. Położyła się na podłodze, rozciągając dokuczający kręgosłup. Jej młodsi bracia, dla żartu zaczęli wokół niej tańczyć. W to wszystko wpadł nasz rozbawiony szczeniak. Zięć z pomocą mojego męża dzielnie zmagali się w tym czasie z wnukiem, który głośno protestował przeciwko zakładaniu bluzy. Życie tętni i tyle tu odcieni miłości. Trzydzieści lat minęło…

Foto: Przemysław Pokrycki/pokrycki.com

O autorze

Marta Dzbeńska-Karpińska

Z wykształcenia politolog i manager, z wyboru fotograf i dziennikarz. Autorka książki i wystawy „Matki: mężne czy szalone?” Żona i mama trójki dzieci. Fanka czarno-białej fotografii analogowej. Bardzo lubi ludzi, spacery i muzykę, a niekiedy także gotowanie.

Leave a Reply

%d bloggers like this: