Społeczeństwo

Ten niewygodny ciężar

-– Tato, już nie mogę! – Marudził Kacper. – Czy naprawdę musimy taszczyć to wszystko ze sobą? Czy nie lepiej by było to zostawić i wędrować szybciej?

Ojciec zatrzymał się na chwilę, odwracając głowę w kierunku syna. – Nie. – Stwierdził oszczędnie, po czym powrócił do powolnego acz miarowego marszu. Widać było, że i jemu ogromy ciężar na plecach sprawia problemy. Jednak po zacięciu i konsekwentnej determinacji wypisanej na twarzy można było się domyśleć, że nie ma zamiaru z niego rezygnować.

– Ale taaaatooo!… – Marudził dalej Kacper, podejmując jednak mozolny marsz. – Przecież dźwiganie tego wszystkiego nie ma żadnego sensu!

– Ma. – Ojciec tym razem nawet nie spojrzał się na syna, nieprzerwanie kontynuując wędrówkę.

– No ale jaki?!

– To nasz jedyny ratunek przed niebezpieczeństwem.

– Ale jakim znowu niebezpieczeństwem? – Młody nie dawał za wygraną. – Przecież nigdy nie przydarza nam się nic niebezpiecznego.

– Ale może. – Ojciec jak zwykle był oszczędny w słowach. Całą swoją energię skupiał na kolejnym kroku. – W każdej chwili.

– No weeeź… – Kontynuował swoje marudzenie Kacper. Wtem na ziemi pod ich stopami zamajaczył cień o jakimś dziwnym kształcie. Ojciec zatrzymał się gwałtownie i spojrzał w niebo. – Kryj się! – Wykrzyknął znienacka. Oba żółwie z zadziwiającą jak na ten gatunek zwierząt zwinnością zanurkowały w swoich masywnych skorupach, na moment przed tym jak pazury skrzydlatego drapieżnika uderzyły o ich pancerze. Potężne skrzydła wzbijały wokół tumany kurzu, a zakrzywiony dziób próbował dostać się do wrażliwych części ciała swoich ofiar. Wszystko jednak na marne, gdyż opancerzenie Kacpra i jego taty okazało się nie do przebicia. Po kilku minutach bezowocnego wysiłku drapieżnik zrezygnował więc i wzbił się w powietrze w poszukiwaniu innych ofiar.

Odczekawszy chwilę stary żółw wyjrzał ostrożnie z kryjówki, a upewniwszy się że zagrożenie minęło, dał znak synowi, że mogą ruszać dalej. Kacper posłusznie wznowił miarowe człapanie za ojcem, a jego dotychczasowe narzekanie zmieniło się w dziękczynienie za ten niewygodny ciężar, jaki na ich barki włożył los.

Photo: Foter.com

O autorze

ks. Bartłomiej Kopeć

Dawno, dawno temu był sobie chłopiec bardzo ciekawy świata. Rozglądał się wokoło z szeroko otwartymi oczami, chłonąc kształty, kolory i ruch. Jego uszy zachłannie wyłapywały dźwięki i układały w słowne symfonie i melodyjki. Jednak wkrótce okazało się, że chociaż świat wokoło był zachwycający i pełen niespodzianek, to po pewnym czasie przestał chłopcu wystarczać. Zaczął więc przedzierać się przez rzeczywistość, rozgarniając ją swoimi rękami i posuwać się coraz dalej i głębiej. Aż dostrzegł Tego, za którym tak bardzo tęsknił i Którego nieświadomie przez cały ten czas poszukiwał. I już nie mógł się od Niego oderwać. Jednak jego poszukiwania wcale nie ustały. Nabrały po prostu zupełnie nowego wymiaru…

Leave a Reply

%d bloggers like this: