Społeczeństwo

Tyle się od nich nauczyłam…Czyli o pracy z osobami niepełnosprawnymi (cz.IV)

Tak się umieć przejąć, żeby jeszcze bardziej kochać…

Kolejny dzień w kolejnym domu dla kolejnych dzieci.
Nie, to mi się nie znudziło. Pozorna monotonia – choroby, ograniczenia spowodowane chorobami, kalectwa w następstwie chorób… nigdy mnie to nie nudziło. Nie odnajdowałam przyjemności w przebywaniu wśród chorych, nie czerpałam jej z ich chorób. Nie miałam satysfakcji, że ja nie jestem tak chora jak one…
Trzeba się uodpornić… Nie, nie trzeba. Moje dzieciaki potrzebowały wrażliwych, dobrych ludzi wokół – takich, którzy będą umieli się przejąć i którzy przy nich – znajdą zatrudnienie, ale… „zgubią” swoje serce. Gdybym nabrała odporności – praca tam byłaby męką nie do przejścia. Tak się umieć przejąć, żeby jeszcze bardziej kochać…
Pewnie, że jestem idealistką.
Aneta nigdy nie mówiła i nigdy – podobno – nie słyszała. Jak dla większości – dzień składał się dla niej z jedzenia i czekania na jedzenie. Nie, nie upokarzam – piszę, jak było. Zazwyczaj było tak, że ktoś pilnował, a ktoś przygotowywał posiłek. Jak Anetce udało się przedrzeć przez ochronę w osobie Basi – nie wiem. Fakt, że Anetka dotarła do kuchenki, do mnie. Podeszła, ujęła moją rękę i … pogłaskała siebie po głowie. Wiedziałam, że przeszkadzać nie będzie – była sprawna fizycznie, intelektualnie funkcjonowała też nie najgorzej – tyle, że podobno nie słyszała.
Czemu – wiedząc, że nie słyszy – zaczęłam do niej mówić? Nie mam pojęcia.
– Anetka, podałabyś mi talerz z szafki?
Anetka wstała od stołu, wyjęła talerz z szafki i postawiła przede mną.
Była też taka historia z naszą „panią doktor od dzieci”. Po dyżurze wsiadła do samochodu i podjeżdżając do bramy wyjazdowej, zobaczyła na drodze właśnie Anetkę. A potem opowiadała z właściwym sobie humorem: „Wyobraźcie sobie Państwo, że Anetka ma trzecie ucho. No bo jakoś ten klakson musiała usłyszeć, skoro zatrąbiłam a ona zeszła z drogi”.

Dlaczego moje dzieciaki często robiły coś, czego nikt się po nich nie spodziewał? Dlaczego bywało, iż nagle okazywało się, że są zdolne do spraw, o jakich nikt nawet nie marzył?
Można gdybać. Tyle, że to niczego nie zmieni. Zamiast tracić czas na roztrząsanie spraw nie do zrozumienia – lepiej go wykorzystać, kochając te dzieciaki coraz mocniej.

(Małe wyjaśnienie: z przyczyn dla mnie niepojętych ten odcinek całego cyklu nie trafił do redakcji w swojej kolejności i zgodnie z numeracją. Mam jednak nadzieję, że nie będzie mi to poczytane za niefrasobliwość i zaniedbanie. I wierzę, że także ta historia dotknie czyjegoś serca…)
Foto: www.pixabay.com

O autorze

Dorota Szczepańska

Z wykształcenia i zamiłowania polonistka i pedagog, z pasją teatralną. Pracuje z dziećmi i młodzieżą, ale bardzo lubi też pracować dla niepełnosprawnych. W wolnych chwilach zajmuje się quillingiem i decoupage`em. Robi różańce z nasion łzawicy i kłokoczki. Bardzo dużo czyta. Coraz więcej pisze. Wolontariusz biblioteczny. Prowadzi bloga w-zaciszu-slow.blogspot.com

Leave a Reply

%d bloggers like this: