Społeczeństwo

Wielkopostne Promyki (IV)

Stanęła w miejscu.

Rozejrzała się wokół i uznała, że tutaj może być jej całkiem dobrze.

Nie potrzebowała dużo miejsca. Kiedy się pojawiała, na początku nikt nie zwracał na nią uwagi. A potem jakoś tak się układało, że nikt nie chciał przebywać blisko niej i miała dla siebie coraz więcej przestrzeni. Dla siebie i dla tych, których zdołała schwytać w swoją sieć.

Nienawiść.

W przeciwieństwie do nieprzyjaźni, którą, jak mówili niektórzy, można było przerobić na przyjaźń – z nienawiści nic dobrego wyniknąć nie mogło.

To tak jak z mieszkaniem przez zasiedzenie – stało się i już.

Jedno czasem spojrzenie w oczy. Spode łba.

Jedno słowo za dużo. Wycedzone przez zaciśnięte zęby.

Jeden gest. Zbyt oczywisty, aby mógł znaczyć coś innego.

I już.

Jan był po pięćdziesiątce, kiedy zostawiła go żona. „Powinnam to zrobić dawno” – mówiła – „niczego dobrego się przez te lata nie doczekałam”.

Spakowała się w dwie walizki, zadzwoniła po taksówkę i wyszła trzaskając drzwiami. Dzieci patrzyły na ojca, co zrobi. A on poszedł do kuchni, wyciągnął talerze i zaczął przygotowywać kolację.

– Tata, będziesz teraz jadł, jak mama odeszła? – spytało najmłodsze dziecko.

– A jak nie będę jadł, to myślisz, że mama wróci? – Jan uśmiechnął się do córeczki i pogłaskał ją po głowie.

Po kolacji pozmywał naczynia, ułożył dzieci do snu, przygotował im na jutro ubrania do szkoły i – klęknął do modlitwy. Między niebem a ziemią zawisła cisza, pełna gorących próśb, żarliwych słów, bezradnych łez i – nadziei, że skoro Bóg jest na pierwszym miejscu…

Nienawiść nie czuła się tutaj dobrze. Próbowała się szarogęsić, ale ciągle było coś nie tak. A to jakiś uśmiech rozerwał jej misternie utkaną pajęczynę, a to bezinteresowny gest pomocy wszedł jej w paradę i wytrącił z rąk argument, wydawałoby się, nie do odparcia. A bywało również i tak, że w środku nocy, kiedy już prawie dopinała swój plan na ostatni guzik i poprawiała na czysto ostatnie szczegóły, nagle zapominała, co miało być zwieńczeniem jej niszczycielskiego dzieła. Jakby ktoś zdmuchnął nagle ze stołu wszystkie szkice i zostawała z niczym.

Wieczorna modlitwa stała się codziennością nie tylko Jana, ale i dzieci. Któregoś dnia najmłodsza Zosia zobaczyła, że tata klęczy i po prostu podeszła i uklękła obok niego. Następnego wieczoru modlili się już wszyscy.

Kilka tygodni później, kiedy wszyscy jedli kolację, w drzwiach mieszkania zachrobotał klucz i stanęła w nich mama Zosi, Franka, Mateusza i Krzysia.

Jan bez słowa wyjął z szafki jeszcze jeden talerz i zaparzył jeszcze jedną herbatę, a po kolacji wszyscy razem klęknęli do modlitwy.

Nienawiść ze złością spakowała manatki. Wiedziała, że nic tu po niej.

Nic nie jest takie proste.

I nie wszystko da się opowiedzieć.

Ale tak bardzo wiele zależy od naszych wyborów, naszych serc i tego, co w nich będziemy przechowywać.

 

fot. pixabay

O autorze

Dorota Szczepańska

Z wykształcenia i zamiłowania polonistka i pedagog, z pasją teatralną. Pracuje z dziećmi i młodzieżą, ale bardzo lubi też pracować dla niepełnosprawnych. W wolnych chwilach zajmuje się quillingiem i decoupage`em. Robi różańce z nasion łzawicy i kłokoczki. Bardzo dużo czyta. Coraz więcej pisze. Wolontariusz biblioteczny. Prowadzi bloga w-zaciszu-slow.blogspot.com

Leave a Reply

%d bloggers like this: