Rodzina

Smutno mi, Boże…

Kiedy dzieje się w życiu coś złego, co nawet w najgorszych snach się nawet na chwilę nie pojawiło, wtedy myślisz sobie „nieeeee… to nie może być prawda… nieeee…. mi się to nie może zdarzyć…”

Miałam tak ostatnio…

W czwartek badania potwierdziły nasze przypuszczenia… tadam! Będzie Hiacynta 🙂 (chyba tak już zostanie… to wszystko przez s.Dyrektor, która mówiła moim dzieciom w środę na katechezie, że do kompletu brakuje im właśnie jej 🙂 ) Trochę strachu, ale najwięcej w tym wszystkim radości. Cieszyliśmy się jak dzieci. Bliskie nam osoby od razu poprosiliśmy o modlitwę. Minął piątek, sobota… Nadszedł niedzielny poranek. Wszystko zaczęło się dziać szybko. Pobudka. Telefon. Szpital. Tam czas zatrzymał się w miejscu. Czekanie na jedno badanie, drugie badanie, trzecie badanie… Kilka godzin spędzonych w szpitalnej poczekalni… Wśród kobiet ciężarnych… jedne przyjechały właśnie rodzić, inne przyjechały tylko na badania… i ja… bez brzucha, już bez maleństwa pod sercem…

Łzy leciały jak grochy… wściekłość? nie… żal? też nie… Jedyne co mi towarzyszy od wczoraj to ogromny smutek. Każda myśl wraca do wczorajszego dnia i płyną łzy… Ale jedno w tym wszystkim jest ważne. Smutek. Ktoś może się popukać w głowę i zapytać: „Jak smutek może być ważny?”. Ano może. Bo nie ma we mnie wściekłości, żalu do Pana Boga, że jak to, że jak On mógł coś takiego zrobić. Jest tylko zwyczajny ludzki smutek, że miało być, a nie będzie… I jest ogromna ufność Bogu, że wiedział co robi… że może to nie ten czas, że może mnóstwo innych rzeczy mogło się zdarzyć… A On przecież wie wszystko…

Nie próbuję się odnaleźć w sytuacji jakiejkolwiek innej mamy, która przez to przeszła. Nawet nie chcę. Piszę tylko o sobie. Jak to dotknęło mnie. Matki. I jaka jest uzdrawiająca moc Bożej Miłości. Wystarczy tylko powiedzieć: „Jezu, troszcz się sam”i dzieją się cuda. Przez łzy, niemy krzyk, zaciśnięte pięści… Jezu, Ty wiesz…

A kiedy wróciłam ze szpitala, zapuchnięta od łez, to dzieci bardzo chciały wiedzieć co mi się stało… Starsza córa zaczęła płakać razem ze mną. I podjęłam męską decyzję o rozmowie z dziećmi. Już, teraz, natychmiast. Opowiedziałam, że był mały groszek, że miało być tak, że na świecie miał się pojawić w naszej rodzinie jeszcze jeden mały człowiek. Jednak Pan Bóg miał inne plany wobec naszej rodziny. Ale maleństwo jest już w niebie i kiedyś się spotkają. Jak już będą starzy i umrą. I tu dzieci zaskoczyły mnie pytaniem: Mamo, a jak my się poznamy? Odpowiedziałam: Pan Bóg Was sobie przedstawi 🙂 I tu na mojej twarzy zawitał uśmiech. Łzy lały się jak grochy, ale śmiałam się w głos.

Zdaję sobie sprawę, że temat jest bardzo trudny, że czasem nie wiemy jak z dziećmi rozmawiać o takich rzeczach. Mogę podpowiedzieć tylko tyle, że to wszystko płynie z serca i nie trzeba kombinować. Samo jakoś idzie. Najważniejsze jest to, żeby ta rozmowa się odbyła, bo nie ma w rodzinie nic gorszego niż błąkające się cienie, o których nie wszyscy wiedzą, ale ich obecność jest namacalna.
Photo: honikum / Foter / CC BY-ND

O autorze

Honorata Baran

Żona i mama trójki dzieci. W wolnych chwilach scrapuje i szyje. Lubi piec, gorzej z gotowaniem, ale i z tym sobie radzi :) Szczęśliwa. Z założenia :) Ten typ tak ma :)

Leave a Reply

%d bloggers like this: