Hasło „500 złotych na…” wyszło z urzędowych okopów i weszło na billboardy reklamowe. Co i rusz jakaś firma reklamuje się taką kwotą promocyjną. Temat jest gorący. Ba! Były już nawet robione jakieś sondaże, sprawdzające jak rodzice planują rzeczone 500 zł wydać. W przyszłości. Bo jak na razie, to są to tylko pobożne życzenia i plany. Osobiście znam rodziny, które wnioski składały w pierwszych dniach kwietnia, teraz mamy koniec maja, a decyzji i pieniędzy ani widu, ani słychu. Jednej znajomej wielodzietnej powiedzieli w urzędzie, że najpierw rozpatrywane są wnioski tych mniej dzietnych i nie wnioskujących o kasę na pierwsze dziecko, tymczasem w tej samej dzielnicy znajome małodzietne i nie wnioskujące na pierwsze dziecko tak samo nic nie dostało jak i wielodzietne. Ot, urzędnicy – żartownisie. Ci z naszego urzędu twardo recytują formułkę „3 miesiące na rozpatrzenie, bez obaw, z wyrównaniem”.
Tymczasem pośród znajomych rówieśników singli (nie, żebym dużo takich miała) oraz w ich środowisku toczą się wesolutkie rozmówki. Podczytuję z rzadka na fejsbuczku, czasem dorzucę komentarz. Nieodmiennie mam wrażenie, że ja – wielodzietna z wyboru i oni – bezdzietni single… chyba też z wyboru? – to antypody.
Zapadła mi w pamięć lekko ironiczna wypowiedź znajomej, rówieśniczki, że miło by było, gdyby tak rząd uruchomił projekt „500 zł na buty”. Przynajmniej mieliby pewność, że pieniądze zostaną wydane zgodnie z planem, a ona akurat takie cudne buty widziała! (Domyślam się, że za wspomnianą wyżej kwotę, w jednym z tych sklepów, które zwykle omijam, z lekka tylko obrzucając wzrokiem. Zupełnie niezłośliwie to stwierdzam. Wiecie, to nie moja półka cenowa.) Szybciutko do listy zabawnych i ciętych komentarzy dołączyłam swój, zapewniając, że z mojego punktu widzenia obecny projekt 500+ jest jak najbardziej „na buty”. I z pewnością zgodnie z założeniem będzie wykorzystany. Antypody, o których mówię, widać w miejscu, w którym pracujący, bezdzietny singiel marzy o butach za 500 zł raz w miesiącu dla siebie, a ja planuję wydać 500 zł na buty dla kilkorga dzieci raz na jakiś czas. I to nie jest tak, że do tej pory chodziły bose, oczywiście, a ja jestem bezmyślna i nieodpowiedzialna, bo rodzę dzieci, którym potem na mrozie nóżki marzną. Po prostu tym razem kupię buty lepsze, trwalsze, bardziej skórzane i z membraną.
Widać tu gigantyczną różnicę w myśleniu, planowaniu życia, jego założeniach i celach. My się nigdy nie dogadamy. Bowiem ja, matka dzieci, która aby je rodzić i wychowywać zrezygnowała z pracy lub wolnego czasu, albo wydawania zarobionych przez siebie pieniędzy na swoje potrzeby i zachcianki, jestem dla moich znajomych-singli istotą z innej galaktyki. To jest niemożliwe do pojęcia, żeby zdrowa, wykształcona, niezmanipulowana, nieograniczona umysłowo kobieta tak planowała swoje życie! Tylko patologia, lenistwo, niesamodzielność, nieporadność, brak wykształcenia, nieodpowiedzialność itp. mogłyby zaowocować taką sytuacją życiową! A przecież po patologii nikt się nie spodziewa, że będzie „darmową, rządową kasę” wydawać na dzieci.
Na dobrą sprawę nie sposób takiemu myśleniu nic zarzucić, gdy się żyje po tamtej stronie galaktyki. Tam ludzie pracują na swoje potrzeby i zachcianki, nie podejmują niepotrzebnego ryzyka odpowiedzialnie planując swoje życie. Wymagania względem partnera rosną z roku na rok, coraz trudniej pełnoetatowo akceptować kogoś tak, by zgodzić się na spędzenie z nim reszty swojego życia. Oczekiwania względem siebie samego i własnego „standardu” życia również wzrastają. Potrzeby potencjalnego dziecka przekraczają możliwości zaspokojenia ich, zwłaszcza gdy największą z nich jest obecność drugiego rodzica. Nie przekonam koleżanki singielki. Nawet nie będę próbowała. Mój mąż mawia, że to jest nieuniknione, jeśli ktoś żyje bez Boga. I jest w tym racja. Ale są też ludzie dobrej woli, znam takich, którzy trzymają się z daleka od kościoła, a jednak żyją po tej samej stronie galaktyki co i ja. Skąd bierze się więc tak dramatyczna różnica w mentalności?
Moim zdaniem ta różnica wypływa z podstawowego założenia życiowego. Nam jest trudno rezygnować z siebie, dzień po dniu, aby choć trochę swojego życia oddawać innym, ale próbujemy. Walczymy, upadamy, prosimy Boga o łaskę, a On nam jej udziela i wtedy jest łatwiej. Dla ludzi po tamtej stronie galaktyki jesteśmy po prostu beznadziejnymi frajerami lub nieodpowiedzialnymi głupcami.
Znacie Barona Munchhausena? Czytaliście „Niezwykłe przygody Barona”? Opowieść o tym, jak sam siebie wyciągnął za włosy z bagien jest wręcz przysłowiowa. A znacie historię o dziecku, które skacze z okna płonącego domu wprost w ramiona swojego taty, choć wcale go nie widzi przez dym i kieruje się tylko zaufaniem mającym źródło w pewności bezgranicznej miłości ojca? Nasuwa mi się takie skojarzenie, że po tamtej stronie galaktyki żyje Baron, a po tej – dziecko, które z ufnością – nawet jeśli bardzo się boi – rzuca się w ramiona Boga.
Photo credit: Lotus Carroll via Interior Design / CC BY-NC-SA
Super tekst
Fajne. Trafne. Dobre 🙂
tekst w punkt, bardzo mi sie podoba. Niech Bóg błogosławi 🙂
Tak właśnie jest! Świetnie ujęte! Pozdrawiam
Bardzo trafne.