Kiedyś myślałam, że Jezusa można tak po prostu ‘dodać’ do swojego życia- jak bieganie dwa razy w tygodniu, czy spotkanie kółka literackiego raz w miesiącu. Żyję sobie po swojemu, realizuje swoje plany, postępuję jak mi wygodnie, ale generalnie to wierzę – nie no jasne, że wierzę!
Hmm… naprawdę? Ale w co ? Że Jezus istniał? Jasne, że istniał – to można przecież udowodnić naukowo – w końcu to od Niego zaczynamy datować ‘naszą erę’. Nie trzeba być zaraz chrześcijaninem – muzułmanie też uznają istnienie Jezusa. Zresztą nawet ateiści nie zaprzeczają istnieniu takowej postaci historycznej.
Wiec w co wierzyłam, żyjąc tak jakby Go nie było? No właśnie – dobre pytanie!
Dziś wiem, że Boga nie można tak po prostu dodać – Jemu trzeba się całkowicie oddać – kompletnie, bez ograniczeń, bez warunków… Nie możemy Mu powiedzieć: Panie Jezu generalnie to Cię zapraszam, czuj się jak u siebie, ale tych paru spraw to może nie dotykaj, co? Pozwól, że sama zdecyduję. Wiesz jak jest Jezu…
A On jest cichy i pokornego serca, szanuje nasze wybory. Doskonale wie, że ta ‘nasza własna droga’ prowadzi donikąd, ale nie narzuca się…. A Ty żyjesz jakby Boga nie było, ale generalnie to wierzysz nie?! Bo jak to tak poddać Mu się całkowicie i bez zastrzeżeń? A jak ześle cierpienie, a jak zacznie mnie doświadczać, a jak zabierze karierę, wygody? No jak tak bez żadnego aneksu do umowy? Przecież chodzę do kościoła, mam w domy biblię, nad drzwiami wisi krzyż. Jakby kto pytał to jasno deklaruję: Jestem katoliczką. A jak mnie jakiś kryzys przyciśnie to nawet gorliwą…. Nie wystarczy?
Kiedyś myślałam, że wystarczy i niby w wielu sprawach to tak nawet ‘po Bożemu’, ale w innych no cóż… I było byle jak – niby wszystko ok, ale czegoś brakowało… Miewałam pretensje do Pana Boga, bo wydawało mi się przecież, że wszystkie błogosławieństwa należały mi się z urzędu jako zdeklarowanej wierzącej, a tu łaski nie spływały… W sercu pustka, taka dziura, której niczym nie mogłam zalepić. Ani nowym laptopem, ani drogimi ubraniami, ani imprezą, ani nawet mężem i dziećmi. Ciągle coś ‘nie grało’.
A Jezus czekał cierpliwie, aż zrozumiem. Duch Święty podsyłał wątpliwości, pytania, ale proces był długi.
Dziś wiem, że aby światło Chrystusa w nas było, abyśmy mogli czuć się prawdziwie dziećmi Boga, to trzeba zaufać do końca. W sprawach wygodnych i niewygodnych, w błahych i tych bardzo ważnych. On naprawdę ma plan – dobry plan- najlepszy plan na nasze życie. On się wszystkim zajmie jeśli Mu na to pozwolimy.
Ja już to wiem, bo z nim codziennie od nowa czuję się kochana, akceptowana, piękna… Z Nim mogę wszystko, naprawdę wszystko – a bez Niego absolutnie nic!!!
Foto: maher berro/Flickr/CC BY-NC-ND 2.0
Leave a Reply