Bardzo to dla mnie trudny z kilku względów tekst. Po pierwsze ze względu na to, że od jakiegoś czasu staram się w tym co piszę nie odnosić do konkretnych wypowiedzi, artykułów, wydarzeń, bo zwyczajnie boję się „dostać po głowie”. Pewnie zwykły ze mnie tchórz i asekurant, ale życie nauczyło mnie też, że niekiedy lepiej zmilczeć niż później wstydzić się pochopnego osądu. A jednak kiedy czytałam umieszczony na portalu wRodzinie tekst księdza Marka Dziewieckiego „Miłosierdzie czy naiwność” odczuwałam na tyle głębokie, wewnętrzne „nie”, że podjęłam decyzję o odezwaniu się ad vocem. Tu jednak pojawiła się kolejna trudność, czyli pytanie o to co daje mi prawo dyskutować ze zdaniem doktora psychologii i autora tak wielu książek o wychowaniu, małżeństwie i rodzinie? Przemyślałam sprawę i twierdzę, że nie chodzi w tym pytaniu o różnicę w naszym wykształceniu (ja dopiero robię licencjat), ani o zestawienie wiedzy uniwersyteckiej z tą którą ja, jako mama ósemki dzieci i babcia, zdążyłam zdobyć w praktyce życiowej, ale o moją obawę, abyśmy obydwoje, i ksiądz i ja, w swoim spojrzeniu na miłosierdzie, nie „wylali dziecka z kąpielą”.
Przechodząc jednak ad rem, powiem, że pierwsze co zwróciło moją uwagę we wspomnianym tekście to dobór przykładów. Po pierwsze – żona alkoholika, która wielokrotnie wybacza mu pomimo, że on nadal stosuje przemoc wobec niej i dzieci. Myślę, że to byłaby zupełnie wyjątkowa sytuacja, gdyby ta hipotetyczna kobieta rzeczywiście nie podejmowała żadnych działań jedynie z powodu silnego, wewnętrznego przekonania o potrzebie bycia miłosierną. Z mojego – choć przyznam niewielkiego – doświadczenia – jako asystenta rodziny (tę właśnie specjalizację wybrałam na moich obecnych studiach) wynika, że osobami w podobnej sytuacji kieruje przede wszystkim strach i niemoc. Strach przed przyszłością, niemoc związana z brakiem wsparcia i bezradność życiowa. Nie miłosierdzie.
I następny przykład – tego nauczyciela, który daje kolejne szanse uczniowi demoralizującemu i dokuczającemu kolegom, nie reagując na jego zachowanie, przyzwalając tym samym na krzywdzenie innych uczniów. I znowu, może niewielka jest moja praktyka pracy nauczycielskiej w szkole (dwa lata), ale mogę, z duża dozą pewności stwierdzić, że taki przykładowy nauczyciel kieruje się raczej lękiem przed zajęciem jednoznacznego stanowiska, obawą związaną z problemami, które wynikną z jego opowiedzenia się po stronie pokrzywdzonych niż miłosierdziem. Słowem, moim zdaniem, brak reakcji w obu powyższych przykładach to raczej wynik skomplikowanej sytuacji i strach, a nie MIŁOSIERDZIE wobec krzywdzicieli.
Nie mogę zgodzić się też z tezą księdza dotyczącą braku miłosierdzia, pisze ksiądz „brakiem miłosierdzia jest stawanie po stronie krzywdzicieli, zamiast po stronie ofiar (…). To nie jest brak miłosierdzia – według mnie to jest przestępstwo lub hipokryzja w zależności od przypadku w jakim zaistnieje. Są też w tekście słowa „brakiem miłosierdzia jest (…) wymaganie od krzywdzonych, by przebaczali swoim krzywdzicielom, zanim ci się nawrócą, przeproszą za zło którego się dopuścili”.
Problem nie leży dla mnie w „wymaganiu” (bo jak stwierdziłam – takie wymaganie uznaję za przestępstwo), ale w kontekście całego artykułu czyli w dopuszczeniu takiej możliwości jaką jest wybaczenie (czy miłosierdzie) bez widocznych oznak skruchy. Bardzo dotknęło mnie twierdzenie, że „niemiłosierny jest ten kto komunikuje przebaczenie ludziom czyniącym zło zanim ci się nawrócą i przestaną krzywdzić”. Jak w tej sytuacji zinterpretować słowa Jezusa z krzyża „ Ojcze wybacz im, gdyż nie wiedzą co czynią”? Przecież to słowa dotyczące tych, którzy z pewnością nie pokajali się za to co robili, tych którzy dręczyli, pluli, biczowali, cierniem koronowali, a w końcu przybili do krzyża. Takich punktów w Biblii jest wiele, tych mówiących o tym, że pomsta należy do Boga, o tym by zło dobrem zwyciężać, by karmić i poić swoich nieprzyjaciół. Myślę, że chodzi tu nie o naiwność, ale cud wiary. Mieć miłosierdzie do tych, którzy mnie krzywdzą i nie chcą tego zobaczyć, nie chcą przeprosić? Na dziś nie potrafię. Ale gdybym miała taki dar, to chociaż w wielu oczach uchodziłabym za naiwną, to pewnie byłabym świętą.
A na koniec opowiem wam historię prawdziwą, taką z którą spotkałam się w życiu. Pewien chłopak (gdy go poznałam miał ok. trzydziestki) miał ojca alkoholika. Właśnie takiego jak ten z pierwszego omawianego przykładu, który pił, bił, poniżał i maltretował. Matka zabrała małe dzieci i odeszła. Po latach ten chłopak mówił wprost, że nienawidzi ojca. A ta nienawiść w jakiś sposób tak zatruła jego życie, że nie był zdolny zbudować normalnych relacji z żadną dziewczyną i podjąć decyzji o byciu ojcem. I w takim zmaganiu odnalazł wreszcie swojego ojca w jakiś domu pomocy społecznej. Ten, którego odnalazł nie miał już właściwie kontaktu ze światem (alkohol poczynił takie zmiany w jego psychice). I ten chłopak usiadł koło tych resztek człowieka i powiedział „wybaczam ci”. I wrócił do domu. Po kilku dniach jego ojciec umarł. Ale chłopak zaczął żyć. Ma obecnie czworo dzieci.
Miłosierdzie nie jest naiwnością, naiwnością jest wierzyć, że bez Boga, w oparciu o swoje siły potrafimy być miłosierni.
Foto: pixabay
Leave a Reply