Od jakiegoś czasu na antenie Jedynki, około godziny 23. są nadawane rozmowy z różnymi ludźmi. We wtorki cykl nazywa się „Ocaleni”. I to on przyciąga moją szczególną uwagę. Nie tylko osobami, które są tam zapraszane i przepytywane na tę okoliczność, zasygnalizowaną tytułem i piosenką. Bo jest tam kogo posłuchać, jakbym cofała się w czasie, gdyż z niektórymi osobami i mnie zetknął los. Ale i sam tytuł daje do myślenia.
Według mnie, najwartościowsze są takie audycje – a mówię o tych z udziałem słuchaczy – podczas których niekoniecznie człowiek odczuwa potrzebę zabrania głosu, choć i to jest ważne Ale gdy sam sobie próbuje odpowiadać na zadawane pytania, a potem jeszcze na poruszony temat snuje przez jakiś czas własne refleksje. Hasło „ocaleni” jest na tyle pojemne, że mówi o wszelkich aspektach tego faktu. Duchowych, fizycznych, i naturalnie – metafizycznych.
Sięgam do dzieciństwa i widzę, jak podczas wojny dom jest nawiedzany przez bandy różnej maści opryszków, którzy plądrują, rabują i kradną, i tylko cudem uchodzi się życiem. Myślę że te lęki moi rodzice nieśli potem jeszcze bardzo długo przez całe dalsze życie.
Następny obraz to płonąca ulica, Warszawa i Powstanie, obóz w Pruszkowie, i matka z maleńkimi dziećmi która niemal cudem uchodzi z tego piekła. Znów ocaleni, ale czy uratowani?
Wreszcie przemieszczanie się, utrata gruntu pod stopami i dachu nad głowa, i zaczynanie wszystkiego od nowa w niesprzyjającej rzeczywistości. Gdzie za nieopatrzne słowo można było stracić życie. Ale to nie koniec. Dochodzą i inne problemy, które wyrosły na tym niepewnym gruncie, bunt wewnętrzny, ucieczka od życia, zniechęcenie, upadek ducha. I nawet pytania, gdzie jest Bóg że widzi i nic nie robi. I czy warto tak żyć.
Ale i to mija. I ocalenie jest na wyciągnięcie ręki. Tylko że ono już nie cieszy, nie regeneruje sil witalnych, nie dodaje skrzydeł. A i świadkowie już poodchodzili.
Jednak życie zwycięża. Pomimo wszystko i na przekor wszystkiemu człowiek dźwiga się i spogląda w górę. – jest niebo, błękitne, więc musi tam w nim Ktoś być. Bo inaczej nic by nie miało sensu. I wreszcie te nędzne skorupy znów zaczynają się zlepiać w jedną całość. Znów powstaje naczynie które może służyć innemu człowiekowi. Albo chociaż być wykorzystane jako wazonik dla kwiatków, które ucieszą jakieś oczy.
Tak, takie właśnie jest życie. I szczególnie widać to w sierpniu, gdy mamy tyle ważnych dat, tyle znaczących rocznic. Dziś na przykład mamy – Międzynarodowy Dzień Młodzieży, jakże niewiele dni po Światowych Dniach Młodych. A też dziś to dzień pracoholika. Choć to już nie moje święta. Młodzieży to wiadomo, za stara, A pracoholika? Może i byłoby to moje święto gdyby dodano – pracoholika napadowego.
I gdy sobie przypomnę także o innych datach, to najbardziej w tych dniach myślę o Powstaniu Warszawskim. Jak z mamą i małym bratem, też dzieckiem, siedzieliśmy w piwnicy na Filtrowej, i czekaliśmy czy nas nie trafi jakaś bomba lub granat. Dokładnie pamiętam schody na podwórko, na których czasem bawiliśmy się, gdy były spokojniejsze momenty. Potem była ta droga w tłumie do Pruszkowa, brak wieści o tacie, i jak tu nie radować się, że dziś człowiek może mówić o sobie: ocalony. Pomimo wszystko.
Leave a Reply