„Co jest dla nas naprawdę najważniejsze w życiu?” – zapytałam mojego męża spacerując z nim po lesie. Mąż oderwał wzrok od pierwszych, delikatnych, zielonych liści, które pojawiły się na gałęziach za sprawą magicznej mieszanki deszczu i ciepła, i bez zastanowienia odpowiedział „Osiągnąć zbawienie.”
Zamilkliśmy oboje na chwilę. Tak często w życiu ten cel ucieka nam sprzed oczu i zmieniamy perspektywę z wiecznej na codzienną, skupieni na tysiącach nieważnych rzeczy: pozycji społecznej, wyglądzie… Czy ludzie mnie podziwiają, co o mnie myślą; jakiej marki mam torebkę i jaki model komórki; czy wykonuję prestiżowy zawód, czy jakąś zwyczajną pracę; czy figurę, ubranie, fryzurę mam pasujące do obecnych kanonów mody, czy się w nich nie mieszczę… Jak mnie widzą? Jak mnie piszą? Tyle nieważnych spraw, które przysparzają bezsensownych zmartwień. I bywają przyczyną grzechu – kłamstwa, zazdrości. Spacerując myślę, że te znamiona „sukcesu” są tak kruche jak suche gałązki, które pękają z cichym trzaskiem pod naszymi butami.
Mając za cel niebo trzeba patrzeć na swoje życie w perspektywie miłości. Miłości, która wyrywa z pułapki egoizmu i egocentryzmu i wysyła w służbę innym ludziom – najbliższym i dalszym, a czasem zupełnie obcym. Czasami ta miłość wymaga wielkich czynów, ale to rzadkość. Na ogół kryje się w prozaicznych i często nudnych czynnościach, w małych zadaniach dnia, tygodnia, miesiąca. Przekłada się na setki decyzji podejmowanych dziennie – dać swój czas, uwagę, ręce temu kto potrzebuje, wtedy kiedy potrzebuje, bez względu na to czy mi to pasuje czy nie i nie okazywać przy tym zniecierpliwienia. To trudne i często mi się nie udaje, ale świadomość, że jestem w drodze, a każdy dzień, każda godzina są jej fragmentem dodaje mi sił i ochoty, żeby iść dalej, wyciągając odpowiednie lekcje i z sukcesów i z porażek. Do ostatniego oddechu będę doskonalić się w sztuce miłości. Tylko ona może sprawić, że moje życie – szare jak wczesnowiosenny las – z czasem pokaże się w całej pełni swojej wspaniałej zieloności.
Leave a Reply