Ojciec Alojzy z niepokojem rozejrzał się po klasie. Dyskusja o biskupach nie podążała w najlepszym kierunku, a dwóch zwolenników Trzeciej Drogi coraz bardziej zżymało się na ostatnio wydany dokument Episkopatu na temat nacjonalizmu.
– Spiszcie swoje dubia i wyślijcie do naszych biskupów – próbował zażartować Alojzy.
– Proszę nie żartować, bo sprawa jest poważna – ryknął na niego Młody Dryblas, który nigdy nic nie mówił, ale gdy pojawiał się temat patriotyzmu, kibiców i Żołnierzy Wyklętych, to zawsze miał coś do powiedzenia.
Lekko poczerwieniał nasz mnich, chrząknął, a potem zaczął swoją opowieść.
– Wiecie zapewne, bardzo kochana młodzieży, że nie jestem jakimś celebrytą, nie należę do grona elity i nie zapraszają mnie na salony. Pragnę wieść życie ciche i spokojne, bowiem to najlepsza droga da nieba.
Tutaj ojciec Alojzy przerwał, spojrzał w sufit, jakby szukając pomocy z nieba, jednak na suficie nie pojawił się żaden dodatkowy aniołek. A później rozpoczął:
– Nie jestem wielkim ani wybitnym ekspertem w dziedzinie teologii i obce mi są wszelkie kościelne urzędy i godności. Ale… znam osobiście jednego biskupa: biskupa Marcina Popiela.
W klasie nastała cmentarna cisza. A może lepiej: cisza pełna szacunku. No bo… biskup Popiel to jest ktoś. Każdy młody to wiedział. I oto okazuje się, że ich skromny katecheta zna osobiście zacnego biskupa Marcina.
– Proszę opowiadać, przecież widzi Ojciec, że wszyscy są ciekawi – Młody Dryblas ruchem ręki dał znać, że wszyscy zamienili się w słuch.
– Ach, w sumie to nic wielkiego nie mam do opowiedzenia. Wszystko wydarzyło się niedawno, kiedy pojechałem do Sandomierza na jubileusz 25-lecia sakry biskupiej biskupa Marcina. Pod koniec uroczystej kolacji biskup Popiel opowiedział nam, w jaki sposób spędził ostatni dzień przed święceniami biskupimi. Otóż… – Alojzy znowu podniósł oczy ku niebu, to znaczy znowu zaczął gapić się w sufit, ale na szczęście szybko się zreflektował, ponieważ Młody Dryblas zaczął robić dziwne miny – Otóż ostatnie godziny przed swoimi święceniami biskup Marcin (właściwie jeszcze nie biskup) spędził w… najmniejszej parafii swojej diecezji.
Z niepokojem Alojzy rozejrzał się po klasie.
– Po prostu zadzwonił do proboszcza i powiedział, że chce odprawić u niego mszę. W tej najmniejszej parafii całej diecezji. Proboszcz myślał początkowo, że to jakiś żart, ale biskup Marcin spokojnie powiedział: „W wielkich parafiach pewnie będę nieustannie, ale chcę zacząć moją posługę od tej najmniejszej”.
– To nawet miłe z jego strony, na pewno ludzie byli zadowoleni! – odezwała się Kinga Mróz.
– Owszem, szczególnie po tym, co biskup obiecał: „Co roku w rocznicę moich święceń biskupich pragnę tutaj przyjechać, byśmy wspólnie się pomodlili. A jakbym coś źle robił, to mi zwracajcie uwagę!”
Nagle wszyscy ruszyli galopem na przerwę, bo rozległ się dzwonek.
A właściwie nie wszyscy, ponieważ Aniela Łęcka zdecydowanym krokiem zbliżyła się do Ojca Alojzego.
– Ojcze, dlaczego Ojciec się w taki dziwny sposób uśmiechnął, gdy skończył opowiadać tę historię?
– Bo ta historia ma dalszy ciąg! Po skończonej mszy do zakrystii wtargnęła jakaś staruszka, chwyciła biskupa za rękaw i groźnym głosem szepnęła: „Ino niech nam Ksiądz Biskup proboszcza nie zabiera, bo go tu wszyscy bardzo lubimy”.
Anielka przez chwilę słuchała, po czym skrzywiła się i powiedziała gorzko:
– Mnie to, Ojcze, nikt nie lubi. A co najgorsze, to chyba ja sama siebie nie potrafię choć trochę polubić…!
Przez chwilę milczeli. A później Ojciec Alojzy spojrzał na Anielę Łęcką i zapytał:
– Wiesz, co tej starszej kobiecie odpowiedział biskup Marcin?
Otóż nie powiedział jej nic – tylko się do niej uśmiechnął. I uśmiechnął się do Anieli.
To znaczy Ojciec Alojzy, znajomy biskupa Popiela, uśmiechnął się do Anieli Łęckiej. A ona… uśmiechnęła się do niego – i wybiegła z klasy z jakimś nowym blaskiem w swych oczach.
Na zdjęciu: ks. Marcin Popiel (1904-1991)
Leave a Reply