Pamiętam to jak dziś. Dzień, kiedy dowiedzieliśmy się, że nie należymy do osób, którym po prostu się uda – uda tak zwyczajnie, kiedy tylko będziemy chcieli. Bo przecież chcieliśmy i to bardzo mocno. Z każdym niepowodzeniem coraz mocniej.
Jakiś czas po ślubie dowiedzieliśmy się, ze nie możemy mieć dzieci. Jeżeli ktoś pragnął tego kiedykolwiek tak mocno jak my, to rozumie. Zwłaszcza są to osoby, dla których, tak jak dla nas, wcale nie jest to takie oczywiste. Wszystkie plany i marzenia zaczynają się wywracać. Niesprawiedliwym wydaje się wtedy, że w ciąże czasem zachodzą kobiety, które wcale tego nie chcą, a my … Zastanawiałam się nad sensem wszystkiego. Nawet nad Miłością Boga do nas. Zatraciliśmy na chwilę poczucie równej wartości małżeństwa naszego z małżeństwami bliskich, którzy mają dzieci. Bo nasza relacja, jak nam się wtedy wydawało, nie była życiodajna. Przecież coś, co powinno być z założenia piękne, spontaniczne, oczywiste i życiodajne, stało się źródłem największego dla nas cierpienia. Trochę podobne jest to do Krzyża. Z tym zastrzeżeniem, że tu jest odwrotnie – patrząc na Krzyż widzę największy ból i troski tego świata, ale ten sam Krzyż staje się źródłem łask i Nowego Życia.
Nie pomagały komentarze w stylu:
„Nie macie dzieci, ale chyba nie jest tak, że jakoś mocno to przeżywasz i się tym zamartwiasz, prawda?” To pytanie samo sobie odpowiada, ale nieprawdziwie.
Albo: „Pamiętasz Grażynę? Zaszła w ciążę po 10 latach. Wam też się uda”. Oh, really?? Mało pocieszająca perspektywa jeszcze tylu lat, tylu miesięcy.
Z drugiej strony każde zainteresowanie osób trzecich naszą sytuacją było dla nas bardzo cenne. I tu jestem wdzięczna za to zainteresowanie, nawet kiedy okazywało się, że nie wiadomo co nam można poradzić. Bo nic nie można poradzić. Jeśli zastanawiasz się, jak pomóc osobie, która cierpi z powodu niepłodności, po prostu spytaj jak się czuje. I chociaż odpowiedź może być na tyle trudna dla Ciebie, że nie będziesz wiedział co odpowiedzieć, to zapewnij, że jesteś obok, albo nic nie mów i po prostu przytul. To jest coś czego potrzeba najbardziej. Tylko tego i aż tego. Nic więcej.
Kłótnie, ból, żal stały się wtedy dla nas powszechne. Nie umieliśmy sobie z wieloma sprawami poradzić. Nie wiem, jak udało nam się zupełnie nie zwątpić w Boga w tamtym czasie. Wiem, że całe mnóstwo osób, zwłaszcza najbliższych, modliło się wtedy za nas. Moja ukochana Babcia i Dziadek Jacka modlą się już w niebie (mam nadzieję), więc mają większe możliwości ? ale i tym tu na ziemi żyjącym dziękuję za nieustanną modlitwę w naszej intencji, bo to chyba właśnie to doprowadziło nas razem silniejszych i wreszcie szczęśliwych do miejsca, w którym teraz jesteśmy i idziemy dalej.
Leave a Reply