Ktoś ostatnio wrzucił na fejsbuka ogłoszenie, że praca szuka człowieka. Pewna fundacja poszukuje specjalisty od wizerunku, kontaktu z mediami i takich tam innych, wiadomo. Powodowana zdrową ciekawością, Mama zajrzała do tego ogłoszenia – pachniało tak ładnie wielkim światem, perfumą Diora, modnym ubraniem, szminką i butami na szpilkach.
Całkiem wprost przeciwnie niż Mama, pełniąca aktualnie funkcję Babci, a więc odziana niemowlochronnie, w powypychane dżinsy, otulony pieluchą tetrową tiszert i przydeptane baleriny, a pachnąca świeżo ulanym Beniowym mleczkiem… Gdzież tam Mamie myśleć o takich piarowych splendorach, ale zajrzeć zawsze można. Ogłoszenie lśniło stonowaną harmonią zieleni i szarości i zapewniało, że praca będzie stabilna, w miłym, młodym i dynamicznym zespole. Hm, mruknęło się Mamie, właściwie to i jej praca jest stabilna, a zespół jest wręcz nieprzyzwoicie młody i dynamiczny. Przede wszystkim dynamiczny, z pewnością też miły. Tak, na pewno jest to miły zespół, najmilszy na świecie.
Z ciekawością Mama zagłębiła się w ciąg dalszy ogłoszenia.
Okazało się, że konieczne jest:
- wykształcenie wyższe, preferowane kierunki z obszaru nauk społecznych lub marketingu ( Mama poszperała w otchłaniach pamięci i mgliście przypomniała sobie, że jakieś studia z obszaru nauk społecznych odbywała, a co do marketingu, to przekonując hordy własnych i cudzych dzieci, że warto się uczyć; że słodycze nie są podstawowym prawem człowieka; że co prawda kupimy spodnie, ale tylko TAKIE, jakie MAMA zaakceptuje i tak dalej al fine – osiągnęła w marketingu level MASTER HARD)
- umiejętności komunikacyjne, w tym umiejętności wystąpień przed kamerą ( ha, pomyślała Mama, po dwudziestu pięciu latach małżeństwa, w tym dwudziestu trzech rodzicielstwa, jej umiejętności komunikacyjne nie mają sobie równych; mało tego – nigdy, przenigdy nie zbijają jej z tropu głupie pytania i prośby o obejrzenie wszystkich części Gwiezdnych Wojen o godzinie 22, kłótnie o to, kto ma lepiej i dlaczego, brak reakcji na wydane komunikaty, ziewanie i wznoszenie oczu do nieba, a także próby przerwania w połowie wypowiadanego zdania. Występy przed kamerą po takiej zaprawie to pryszcz, po prostu)
- bardzo dobre umiejętności organizacyjne oraz planowanie i wdrażanie zadań krótko i długo terminowych (proszę państwa, kto ma lepsze umiejętności organizacyjne niż matka wielodzietna i wielopokoleniowa? kto ma lepszą zaprawę we wdrażaniu i prowadzeniu projektów, delegowaniu zadań wszelakich i egzekwowaniu tychże od opornych wykonawców?! Mama tylko lekceważąco pociągnęła nosem, a co)
- zorientowanie na rozwiązania oraz elastyczność w stosunku do istniejących okoliczności (przebrnąwszy przez korporacyjną nowomowę, Mama zachichotała rozbawiona…zorientowanie na rozwiązania to zdecydowanie Mamy specjalność! u Mamy nie ma “nie ma”, a słowo “niemożliwe”nie istnieje w słowniku…gotowanie obiadów ze światełka w lodówce, wyczarowywanie po nocy stroju Misia Puchatka na jutrzejsze przedstawienie, bo potencjalny Miś zapomniał powiedzieć, organizowanie przyjęcia na 30 osób przy budżecie pozwalającym na zakup bochenka chleba i litra mleka – ech, samo życie! A już bardziej elastyczną w stosunku do istniejących okoliczności niż Mama być się nie da – Mama jest wcieloną elastycznością! Przy tylu ludziach kotłujących się w jednym miejscu elastyczność to podstawa przeżycia…)
- kreatywność, innowacyjność i proaktywność ( czy potrzeba w ogóle jeszcze o tym pisać??? Jeśli Mamie brakowałoby tych cech, już dawno porosłaby pleśnią i grzybkami)
- umiejętność pracy pod presją czasu i wywiązywanie się z terminów (ha ha ha ha ha, niechby spróbowali połączyć potrzeby kilkorga dzieci w różnym wieku i spiąć je w jakąś sensowną całość!… a tak na marginesie, hmmm, jak według nich “wywiązywanie się z terminów” ma się do “elastyczności”…?)
- umiejętność pracy zarówno samodzielnej, jak i w mocno zróżnicowanym zespole ( tu Mama musi wyznać, że praca samodzielna jest jej nieustannym, niespełnionym marzeniem – no, chyba, że poświęci nockę; za to praca w MOCNO zróżnicowanym zespole jest jej chlebem powszednim, miętą z bubrem oraz życiową koniecznością…)
- silna motywacja wewnętrzna, wytrwałość w podejmowaniu zadań i dążeniu do celu ( trochę już, Mamy zdaniem, lecą w piętkę, bo te same wymagania powtarzają się w każdym punkcie, tylko innymi słowy, no, ale może to wzmacnia przekaz…Mama też tak często robi wobec swojej dziatwy, ale w jej przypadku to przynudzanie i zrzędzenie…)
- potwierdzona płynna znajomość języka angielskiego w mowie i piśmie w skali europejskiej (!!!), minimum Council of Europe Level B2 lub brytyjski A level lub jego odpowiednik (matko i córko, Mama przetłumaczyła w swoim życiu kilka książek z języka angielskiego i sporą ilość drobnych artykułów, ale czy jest to potwierdzona skala europejska, tego Mama nie wie…Czy jej płynna znajomość lengłydża zostałaby potwierdzona, że jest wystarczająco płynna, przez Council of Europe, strach się bać…)
Poweselała Mama na sercu. Okazało się, że wysokie wymagania stawiane przed potencjalnymi pracownikami wysokiego szczebla, są dla niej codzienną codziennością. Dlaczegóż to więc, zadała sobie pytanie Mama, wciąż w nas tkwi potrzeba udowadniania sobie i innym, że jest się naprawdę osobą inteligentną, wykształconą, dowcipną i na poziomie? Kto nas wpędził w takie zbiorowe kompleksy? Dlaczego macierzyństwo jest dla wielu kobiet końcem kariery, a większość pracodawców na wieść o tym, że potencjalna kandydatka jest mamą kilkorga dzieci, natychmiast skreśla ją i odsyła w niebyt mówiąc – don’t call us, we call you? Dlaczego matka dzieciom, jeśli chce pracować, musi SAMA stworzyć sobie miejsce pracy? Na którym, nawiasem mówiąc, na ogół odnosi grzmiący sukces…Czy naprawdę świat korporacji musi być tak hermetyczny i odhumanizowany?
Leave a Reply