Eric jest Francuzem. Urodził się w Paryżu, miał jeszcze pięcioro rodzeństwa. Rodzina była kochająca się, religijna i bardzo pobożna. W piątki ryba, w niedziele msza, i tak dalej…
Taka była cała ich rodzina. Bo i ciotka Erica, Marie Ange, poświęciła się opiece nad chorym bratem, oraz – sprawom Kościoła. Ale nie tylko tego najbliższego, nie tylko we Francji. Wspomagała polski kościół od wczesnych lat powojennych. Zbierała pieniądze, apostołowała jak tylko mogła, a jej duchowym przewodnikiem od zawsze był Kardynał Stefan Wyszyński. Jak wielkim szczęściem było dla niej, gdy udało się kiedyś, raz jeden, w latach siedemdziesiątych, pojechać do tej mitycznej Polski, i być na audiencji u Prymasa Wyszyńskiego. To było jakby ukoronowanie jej pracy i poświęceń. Nic dziwnego, że i cała jej rodzina żyła jakby tymi sprawami.
I Eric, który z czasem wyjechał do pracy do Nowego Jorku, też stale o tym pamiętał. Utrzymywał kontakt z kuzynami w Polsce, w nadziei że może kiedyś tam też zawita i on. No i przyszedł ten moment. Właśnie wybierał się na Ukrainę w sprawach służbowo-prywatnych, i miał mieć przesiadkę samolotową na Okęciu. Kilka godzin w Warszawie! Ach, co za niespodzianka od losu! A ja miałam być jego przewodniczką w tym wydarzeniu, bo to było lato, i wszyscy inni się porozjeżdżali. Gdy ustalaliśmy, co chciałby zobaczyć czy zwiedzić w Warszawie, miał tylko jedno jedyne marzenie i cel – być na grobie Kardynała Stefana Wyszyńskiego w warszawskiej Katedrze. Oczywiście zawiozłam go tam. Nawet znalazł się znajomy taksówkarz, za pół damo… Mieliśmy szczęście, że akurat nie było wiele osób w Katedrze, tylko cisza i skupienie. I do dziś, gdy tam jestem, wciąż widzę tego wzruszonego Erica, który ze czcią i nabożeństwem, ze łzą w oku, kładzie rękę na sarkofagu Prymasa i modli się żarliwie… Nic więcej nie chciał już potem oglądać i zwiedzać. Bo spełniło się jego marzenie. A może i cel życia.
Leave a Reply