Marzec uniósł twarz ku słońcu, przymykając oczy i pozwalając ciepłym promieniom na delikatną pieszczotę. Wiosna kaprysiła, jak to ona. W zależności od humoru potrafiła zaczarować dzień i sprawić, że okna domów otwierały się szeroko, zapraszając ciepło i słoneczny blask, który powracał po długich miesiącach zimowej szarości, ale umiała również wściekać się jak zraniona kobieta, naciągając na niebo pochmurną zasłonę i spuszczając ze smyczy niepokorny wiatr, który wciskał się ze swoim chłodem w szczeliny i zakamarki, ziębiąc, pomimo wiosny w kalendarzu.
Marzec przyzwyczaił się już do tego. Było tak, odkąd pamiętał. To on, jako ten przełomowy miesiąc przesilenia, był świadkiem nieustannej walki Zimy z Wiosną. Obie tak samo uparte i pokazujące swoją moc; ścierające się w walce, w której każda wykorzystywała swoje najmocniejsze argumenty i żadna nie chciała ustąpić.
Obserwował to i starał się nie dawać ludziom złudzeń. Przeplatał ciepłe dni z tymi chłodnymi, i stał się przysłowiowym „garncem”, w którym było po kawałku wszystkiego – zimy, wiosny, a czasami nawet lata, gdy temperatura podnosiła się wysoko, zaskakując swoją nieprzewidywalnością.
Był jednak jedynym miesiącem, który towarzyszył Wiośnie w wybudzaniu uśpionej przyrody. Lubił to i zawsze przyglądał się z zachłanną ciekawością, jak Wiosna delikatnie muska dłonią ziemię, odczarowując pochowane tam rośliny, nazywając każdą z nich po imieniu, i jak szepcze do krzewów i drzew, prosząc ich o zielone pączki, które potem ogrzewała ciepłym oddechem, chroniąc od przemarznięcia.
Marzec lubił przysłuchiwać się jak Wiosna rozmawia z drzewami. Była bardzo delikatna. Przytulała się do chropowatej kory, szepcząc czułe zaklęcia i pukając w gruby pień, aby je obudzić.
„Już czas”, słowa puszczone wraz z wiatrem zaczepiały się o nagie jeszcze konary, okręcały wokół nich i przywoływały nadzieję zaklętą w zielonych pączkach. Drzewa rozumiały szept Wiosny i słuchały jej, wypuszczając maleńkie zielone supełki, od których wszystko miało się zacząć na nowo. Przyroda budziła się do życia, a Wiosna przechadzała się między drzewami, ciągnąc za sobą długi tęczowy tren, pod dotykiem którego trawa zmieniała wypłowiałą po zimie barwę i nabierała nieśmiałej jeszcze soczystości.
Zachęcone nawoływaniem Wiosny ptaki przysiadały na gibkich gałęziach drzew, szukając na nich swojego miejsca i wkomponowując się w chłodne jeszcze poranki, swoim ptasim śpiewem.
Marzec cieszył się z każdej dostrzegalnej zmiany i bez żalu ustępował miejsca Kwietniowi, który dopieszczał szczegóły i, pomimo figli, które lubił płatać z pogodą, ubarwiał świat kolorami i zapachem. Wycofywał się z godnością, zadowolony z tych przygotowań, jakie udało mu się poczynić przed przyjściem Wiosny. Utorował jej drogę biorąc na siebie wszelkie ludzkie narzekania i niezadowolenie, znosząc cierpliwie słowa krytyki i ludzkiej antypatii. Tak było od wieków i Marzec wiedział, że niczego nie zmieni, choćby bardzo się starał. Paradoksalnie, był miesiącem w którym zachodziło najwięcej zmian po Zimie, a jednak najbardziej niedocenionym i odrzuconym.
Spojrzał na Wiosnę, rozbawioną gołębim tańcem godowym, i uśmiechnął się do słońca i do Wiosny; do ptaków, drzew i krzewów; i do ludzi z nadzieją, że dostrzegą radość i doskonałość poukrywaną w szczegółach, które nieliczni tylko dostrzegają…
fot. Michał Piotr Oleksa
Przepiękne zdjęcie. Czuć wiosnę! Pomimo chłodu.