Do stworzenia prawdziwej bliskości, jedności męża i żony nie wystarczą wspólne kolacyjki przy świecach zapachowych, podróże do Włoch, namiętne „noce bez godziny snu”, pochylanie się nad łóżeczkiem dziecka, pielenie ogródka czy odliczanie ostatnich rat kredytu.
Zawierają małżeństwo, aby być ze sobą „w zdrowiu i chorobie, w dobrej i złej doli, aż do końca życia”. Chcą wszystko robić razem: jeść niedzielne śniadania, pić przedpołudniową sobotnią kawę, chodzić na spacery, oglądać filmy, dzielić się najskrytszymi marzeniami, pocieszać się w zmartwieniach, opowiadać, jak minął dzień. Chcą okazywać sobie czułość pocałunkami, jednoczyć się w aktach małżeńskich, we dwoje oczekiwać narodzin dzieci, wychowywać je. Pragną wspólnie planować i jeździć na wakacje, są pewni, że razem zdołają spłacić kredyt mieszkaniowy, kupić samochód, może wybudować dom…
Razem, wspólnie… To takie naturalne. Przecież po to chcą być małżeństwem.
Później z owym pragnieniem bycia razem bywa różnie. Co trzecie polskie małżeństwo tak bardzo doświadcza tragedii rozczarowania miłością, która miała być piękna, a okazała się zbyt trudna, że nie widzi możliwości uratowania czegokolwiek i decyduje się – on, ona lub oboje – na rozwód. Mniej drastyczne sytuacje, gdy obywa się bez wizyty w sądzie, ale pierwotną fascynację i radość już dawno wyparły przyzwyczajenie, rutyna i nuda, wymykają się ścisłym statystykom, choć można z dużą dozą prawdopodobieństwa założyć, że stanowią niemały odsetek.
W tym miejscu aż prosi się, by postawić pytanie, czy w owym pragnieniu bycia razem przepełniającym młodego chłopaka i dziewczynę, narzeczonych czy świeżo połączonych małżonków nie ma jakiejś „dziury”, wyrwy, wyjątku. Czy oni naprawdę wszystko chcą robić razem? Stawiamy to pytanie nieprzypadkowo. Do stworzenia prawdziwej bliskości, jedności męża i żony nie wystarczą wspólne kolacyjki przy świecach zapachowych, podróże do Włoch, namiętne „noce bez godziny snu”, pochylanie się nad łóżeczkiem dziecka, pielenie ogródka czy odliczanie ostatnich rat kredytu.
Trzeba jeszcze wspólnej relacji do Pana Boga. Nie wystarczy, że on i ona modlą się osobno – on rano w samochodzie, a ona wieczorem w kuchni. Nie wystarczy, że siedzą obok siebie na niedzielnej Mszy świętej. Ich miłość potrzebuje wspólnego spotkania z Bogiem, jej Dawcą – Tym, który do niej uzdalnia. Ideałem jest codzienna – niechby krótka, ale wspólna – modlitwa męża i żony. Możliwości jest wiele. Może to być tradycyjny pacierz: wspólne „Ojcze nasz”, „Pod Twoją obronę”, „Aniele Boży”, rozważenie tajemnicy różańcowej. Kręcisz nosem, że to dobre dla dziecka, a nie dla dorosłych, poważnych ludzi? To wsłuchaj się w słowa tych modlitw. Spróbuj po trudnym, wypełnionym nieporozumieniami, urazami, kłótniami dniu powiedzieć przy żonie do Boga: „I odpuść nam nasze winy, jako i my odpuszczamy naszym winowajcom”. Zobaczysz, jak cię te słowa postawią do pionu… Może to być wspólnie odczytany i rozważony fragment Pisma Świętego. Możecie głośno zwrócić się do Boga własnymi słowami. Możecie pomilczeć, pozwalając Mu, by mówił do was.
Wracając do statystyk, o których była wyżej mowa, podobno wśród małżeństw, które regularnie razem się modlą, odsetek rozwodów nie sięga nawet jednego promila – średnio rozpada się jedno na około tysiąc pięćset…
Artykuł ukazał się w magazynie „Tak rodzinie”
Photo on Foter.com
Leave a Reply