Mieniący się nitkami babiego lata Wrzesień spacerował po lesie, wypatrując Jesieni, którą witał jako pierwszy z oddanych jej miesięcy. Pojedyncze żółte listki, poskręcane starością, układały się we wzorzystym dywanie na leśnej ścieżce, a wśród nich przycupnęły leszczynowe orzechy, pracowicie zbierane przez zwinne wiewiórki, gromadzące zimowe zapasy. Świat zmieniał powoli swoją szatę, przystrajając się w kolory, obok których nie dało się przejść obojętnie. W zieleń, która odżyła po upalnym lecie, wplotły się miedziane pasemka, a promyki zaprzyjaźnionego z wrześniem słonka dopieszczały leśne, parkowe i osiedlowe korony, zabarwiając ubrane jeszcze drzewa pomarańczową poświatą.
Wrzesień najlepiej czuł się właśnie w lesie. To tutaj doglądał grzybów, przyciągając na spacery ich poszukiwaczy, smakoszy i spragnionych balsamicznego powietrza ludzi, poszukujących w leśnej ciszy spokoju i zatrzymania. Las też z tęsknotą wyczekiwał września, częstując go dzikimi jeżynami i zapraszając na rykowisko – spektakl, do którego tylko nieliczni zostali dopuszczeni.
Wrześniowe sady pachniały śliwkami, gruszkami i jabłkami, a lepki sok owoców przyciągał wścibskie osy, nęcone słodkim zapachem. W domowych kuchniach unosił się zapach szarlotek i drożdżowych ciast ze śliwkami, wypełniając wyziębione wnętrza ciepłem i zbierając przy wspólnym stole tych, którzy te domy zamieszkiwali.
Wrzesień przychodził z całą gamą smaków, zapachów i barw. Chłodne poranki rekompensował ciepłem dnia, a coraz szybciej nadchodzące wieczory ubierał w mgłę, tajemniczo wychodzącą z lasów. Na długie wieczory podsuwał dobrą książkę i gorącą herbatę z malinowym sokiem, który rozgrzewał i przynosił ze sobą wspomnienie lata, za którym ludzie już coraz mniej tęsknili.
Wrzesień doszedł do leśnej polany i przysiadł na ściętym niedawno pniu. W powietrzu czuć było wilgotną nostalgię, która zawsze miała oczy pełne łez. W oddali, ku niebu snuł się dym z ogniska, w którym piekły się ziemniaki, a w ogródkach kołysały się na wietrze astry, aksamitki i cynie, jesienne kwiaty zdobiące kolorami szarzejące dni. Królową ogrodów była jednak dynia, zamykająca w sobie pomarańczową barwę lata, dopieszczana przez Wrzesień, który dbał o to, by dojrzała. Czerwona, żółta i zielona papryka doskonale komponowała się z dyniowym pomarańczem, tworząc na kuchennych parapetach smakowite ekspozycje.
Na zalaną słońcem polanę wskoczyła sarenka, gubiąca już wiosenno-letni rudy kubraczek, i wdziewająca szare futerko, chroniące przed chłodem jesieni i zimy. Wrzesień wyciągnął do niej rękę, a ona zastygła w bezruchu, obserwując go uważnie. Podeszła nieufnie, gotowa do odwrotu i ucieczki w bezpieczny las, który był jej domem. Zimnym nosem dotknęła dłoni Września, zostawiając na niej mokry ślad.
Niesforny wiatr bawił się z drzewami, wystawiając dla Września teatr, któremu ten przyglądał się z zachwytem. Delikatne listki brzozy migotały w lekkim drżeniu, a białe smukłe gałązki kołysały się z wdziękiem baletowych tancerek. Słońce chowało się między tymi listkami, podświetlając je od dołu, a wiatr szemraniem i szelestem prowokował je do występu, od którego Wrzesień nie mógł oderwać oczu.
Dobrze mu było na tym świecie. Lubił czas, w którym przychodził i cieszył się, że należy do Jesieni. W zasadzie miał w sobie również elementy lata, ale nie czuł się z latem związany. Był mostem przeprowadzającym ludzi od Lata ku Jesieni. Miesiącem, którego nie darzono szczególną sympatia, bo wprowadzał zmiany. A do zmian ludzie dojrzewają powoli.
Wrzesień o tym wiedział, dlatego jak najdłużej przytrzymywał ciepłe słoneczne promienie, ogrzewając jeszcze jasne dni powiewem lata. Wiedział, że ludzie i tak będą narzekali, ale przecież wszystko ma swój czas i swoje miejsce, i nie da się oszukać przyrody, bo pory roku zmieniają się od stworzenia świata. Lato musi odejść, aby zrobić miejsce Jesieni, po której nadejdzie Zima. Wszystko zostało stworzone tak, by nie zachwiać panującego od wieków porządku, a Wrzesień co roku próbował uczyć ludzi akceptacji i poddania się rytmowi, na który i tak nie mieli wpływu.
Gdzieś w lesie zahukała sowa, a dzięcioł niezmordowanie leczył chore drzewa.
Wrzesień podniósł się i otrzepał z mrówek, którym dobrze wędrowało się po nogawkach jego spodni. Ruszył przed siebie, pieszczotliwie dotykając dłonią pni drzew, które dzieliły się z nim swoją siłą i dobrą energią. Podziękował im za to wrześniowym uśmiechem, zostawiając za sobą srebrne niteczki babiego lata i obietnicę pięknej, złotej Jesieni.
fot. Marcin Piotr Oleksa
Leave a Reply