Wiele lat temu, gdy byłam na wakacjach w Zakopanem, spotkałam młode małżeństwo. Ona zaczytywała się w książce „Rok 1984”. Nazwisko Orwell nic mi wtedy jeszcze nie mówiło. Czytała po angielsku. I była tym strasznie podniecona. Autor przewidział już dawno to wszystko, co jest teraz u nas – mówiła zdumiona. A były to właśnie lata osiemdziesiąte.
Z terminem „podwójne życie” kojarzy nam się film Kieślowskiego „Podwójne życie Weroniki”, albo też – obyczajowe określenie dotyczące człowieka wiarołomnego, lub oszukującego otoczenie. A tymczasem my, obywatele kraju w środku Europy, przez całe powojenne dziesięciolecia wiedliśmy taki podwójny żywot. Jeden prywatny, domowy, i drugi na zewnątrz – w pracy, w szkole, na uczelni. W domu panowała szczerość, poza domem – totalne zakłamanie.
Podczas okupacji niemieckiej ucierpiała chyba każda polska rodzina, i ten bagaż wnieśliśmy w powojenne życie. Niestety, szybko się okazało, że są to też tematy tabu. W szkole najdobitniej dało się to zauważyć na lekcjach historii. I podczas specjalnych imprez, akademii, prasówek, związanych z wychowaniem obywatelskim. Akademie „ku czci” to był nowy rytuał, który miał zrównoważyć dom i kościół i ich wywrotowe oddziaływanie.
Ponieważ żyję już dość długo, to wiele zatarło się w mojej pamięci. Pozostały strzępki, urywki, pojedyncze obrazki. I czasami już nie wiem, czy są to wspomnienia, film czy – wyobraźnia. Ale z pewnością pozostało poczucie krzywdy. Brak dostępu do światowej literatury, niemożność swobodnego podróżowania, ograniczenia rozwoju własnego. Bo ktoś inny miał lepsze pochodzenie społeczne, czyli w sumie – gorsze. A przede wszystkim lepiej się umiał wkomponować w rzeczywistość. Był to swoisty parytet, bo na studia musiało się dostać tyle a tyle synów i córek robotników i chłopów. Nie decydowały oceny, ale – korzenie. Zdolniejsi musieli ustępować przed „słuszniejszymi”. Za wszystko były punkty, i te punkty decydowały. I tak to się kręciło, z każdym pokoleniem obniżał się poziom nauczania, bo z czasem nauczycielami stawali się ci, którzy wykształcili się z powodów wiadomych.
Z terminem podwójne życie łączy się termin – kompromis. Nie każdy jednak był gotów do naśladowania Pana Twardowskiego, który zaprzedał duszę diabłu, za określone korzyści. Ci, którzy się na to decydowali, często pod koniec życia dostrzegali swój błąd, ale bywało za późno, by nadrobić straty. W klinikach dla ówczesnych Vipów tylko ściany były świadkami ostatnich chwil i błagań o księdza, o Boga. Najczęściej nadaremnie. Nasi poeci tonęli w morzu alkoholu. Bo jako ludzie najbardziej wrażliwi nie byli w stanie znieść naszej minionej rzeczywistości na trzeźwo. Witkacy mógł sobie eksperymentować z używkami i narkotykami – przed wojną. Po wojnie to już tylko została nam gorzała. Ta gorzała stała się częścią naszej powojennej kultury, ale i naszą zgubą. Ileż ludzi w niej utonęło. Jak wiele talentów zaginęło, to wie tylko sam Pan Bóg.
Co może znaczyć dziś termin „podwójne życie”? czy można dziś żyć w ten sposób? Przecież nie musimy już okłamywać siebie i innych. I podobno żyjemy nareszcie w wolnym kraju, i jesteśmy ludźmi wolnymi, więc chyba nie mamy już problemu z podwójnym życiem.
Tuż przed Bożym Narodzeniem zamontowano pamiątkową tablicę na jednym z domów przy ulicy Lwowskiej w Warszawie. Tablica poświęcona jest ś.p. Janowi Rodowiczowi – Anodzie zamordowanemu po wojnie, do dzisiaj nawet dokładnie nie wiadomo jak. Z tego domu 24 grudnia 1948 roku wyprowadzono go do aresztu, z którego już nie powrócił. I tylko pomyśleć że trzeba było czekać przez 70 lat na upamiętnienie tego miejsca, gdzie ostatnio mieszkał. No ale wreszcie doczekaliśmy się i tego…
Myśli na dobry dzień, pr. I Polskiego Radia, godz. 4.50
Foto: Rakesh A/Flickr/CC BY-NC-ND 2.0
Leave a Reply