Kiedyś wydawało mi się, że wstąpienie do zakonu to najdoskonalszy sposób służby Bogu. Cisza, spokój, kontemplacyjna modlitwa. Duchowa walka z najdrobniejszymi pokusami. Najbardziej pociągające były zakony zamknięte, bo one dawały możliwość przeżycia prawdziwej pustyni.
Zostałam żoną, wyjechaliśmy za granicę. Tam urodziłam dwoje dzieci. Z dala od rodziny, wokół przyjaźni, ale obcy ludzie, mówiący w różnych językach, albo po angielsku, ale z rozmaitymi akcentami i naleciałościami. Nie było łatwo. Wróciliśmy. Wylądowaliśmy w obcym mieście, w zupełnie mi nie znanej części Polski, nadal daleko od krewnych.
Dostałam pustynię. Własną, wielką, obcą.
Dostaje ją chyba każda matka, niezależnie od miejsca zamieszkania, która po urodzeniu dziecka odsuwa się od świata. Bo karmi, przewija, nosi, tuli. Jej dziecko tego potrzebuje. Nie lubi hałasu i obcych twarzy. To wycofanie staje się więc czymś oczywistym, stąd ulga odczuwana po powrocie ze szpitala, w którym kobieta i dziecko są „wystawione” na czyjś wzrok i dotyk. Ulga bycia w domu, gdzie jest intymnie i przytulnie i jesteśmy tylko „my”. Tak, jak powinno być.
Czas mija, ale życie nie wraca do dawnego biegu, zawęża się i toczy rytmem wyznaczonym przez tę nową, małą istotę. Wstawanie w nocy, przytulanie, uczenie się jej „języka”, odkrywanie potrzeb, zabawa, kiedy niekoniecznie masz na to ochotę, różne małe ,ważne sprawy. Nawet nie zauważasz kiedy przekraczasz „siebie”, wybierasz czyjeś dobro, czyjś uśmiech, czyjś sen. To jest takie Twoje małe „umieranie”.
Koleżanki czasem dzwonią, albo i nie, bo i tak nie możesz wyjść. Nie masz czasu, nie masz z kim zostawić dzieci. Nawet rozmowy przez telefon stają się karkołomnym wyczynem, bo kiedy tylko któreś z małych stóp usłyszy jego dzwonek zawsze przybiega i czegoś potrzebuje. Zatem rozmawiasz, bierzesz prysznic, czytasz, albo „ogarniasz dom”, kiedy dzieci śpią.
Do tego dochodzi ocenianie – jaka powinnaś być, co powinnaś robić. Z zewnątrz płynie dużo „dobrych” rad, każdy wie, co jest słuszne; czy należy pić krowie mleko i jak wychowywać twoje dzieci i oczywiście „jak szybko wrócić do formy po ciąży”. I oczywiście część kobiet wraca. Te bardziej znane – bardzo szybko.
Część kobiet wraca, żeby już wyjść z pustyni. Są zmęczone monotonią bycia w domu, powtarzalnością czynności – karmienie, przewijanie, spacer, spanie. Czują się odizolowane. Dzień spędzony w całości z dziećmi wydaje się ograniczać – rozwój własny, ale i pociech stąd częsta myśl, że w żłobku, wśród rówieśników i z wieloma zajęciami będą rozwijać się lepiej. Część kobiet wraca motywowana przez innych, w końcu to, co robią w domu jest takie niewymierne, często niewidoczne. Kiedy wchodzisz i widzisz stertę naczyń w zlewie, tylko częściowo rozwieszone pranie i wysmarowanego niemowlaka (właśnie skończył obiad) czy nie zastanawiasz się co twoja żona robiła przez ponad pół dnia?!
Część wraca z powodów finansowych, albo jeszcze innych.
Za każdym z powrotów kryje się jakaś potrzeba. Nie oceniam jej. Ja zostałam, bo to również było moją potrzebą. Chciałam odkryć swoją pustynię, spotkać na niej Boga i przede wszystkim chciałam być z dziećmi. Nawet za cenę zabezpieczeń. Za cenę ocen, że „za bardzo poświęcam się dzieciom” czy w drugą stronę – „że nie chce mi się pracować”. Ale o brnięciu przez piaski i szukaniu Źródła następnym razem…
Photo credit: HORIZON / Source / CC BY-NC-ND
Leave a Reply