Ciąg dalszy wakacyjnych wędrówek w listach i znów Pan Andrzej:
„Już jest wieczór, za oknem księżyc w pełni. Reksik śpi i pochrapuje pod krzesłem na którym siedzę, bo lubi czuć moją bliskość. A ja myślami jestem w górach….
Zanim urodził się nasz syn, często po włóczędze po Taterkach odwiedzaliśmy pustelnię i klasztorek sióstr Albertynek. I wtedy podjęliśmy decyzję, że jeśli się nam urodzi chłopiec, otrzyma imię – Albert. Tak też się stało.
W 2001 roku pojechaliśmy na wakacje oczywiście w Tatry. Mieszkaliśmy w Kościelisku. Po śniadaniu ruszyliśmy na Halę Kondratową, a później w kierunku Giewontu. Na przełęczy pod Giewontem musieliśmy się wycofać. Była nas czwórka: mama Alberta, mój kolega Marcin, kilkuletni Albert i ja. Wieczór i obiadokolację spędziliśmy w schronisku na Hali Kalackiej. Kiedy więc zjawiliśmy się przy pustelni, wejściowa furtka była już zamknięta, ale to dla mnie żadna przeszkoda. Wiatr hulał w koronach świerków. Zadzwoniłem do furty klasztornej, siostrze wytłumaczyłem że mały Albert przyszedł pomodlić się w kaplicy. „No dobrze, otworzę wam, chociaż już jest bardzo późno…” – rzekła siostra, która wyszła do nas. Co też się stało. Akurat siostry modliły się w kaplicy i śpiewały jak anioły… Dołączyliśmy i my do nich. I były to piękne przeżycia dla nas wszystkich…
A Albercik w ten sposób poznał bliżej swojego patrona, i chciałbym, aby też tam powracał, jak już będzie całkiem dorosły. Pozdrowienia od wiernego korespondenta, Andrzeja!”
„Kochane Życie”, Familijna Jedynka, pr. I PR
Foto: Klasztor Albertynek na Kalatówkach by Jerzy Opioła, CC BY-SA 4.0
Leave a Reply