Często słyszę od obcych ludzi podszyte nutką zazdrości westchnienie „Macie szczęście, że udało się wam TAK dobrze wychować pięcioro dzieci…” TAK dobrze oznacza, że nasze dzieci – pomijając normalne zrywy lenistwa, słomianych zapałów, wściekłości bez powodu tudzież obrażania się na świat i okolice – są na ogół zdyscyplinowane, kulturalne, ładnie się wysławiają, uczą się lub studiują, jednocześnie dorabiając i tym samym zarabiając na swoje potrzeby i zachcianki. Te dzieci przy tym nie utraciły wiary, ale chętnie włączają się w różne duszpasterstwa oraz szkoły ewangelizacji, a ponadto szanują starszych, kochają swój kraj i nie wplątują się w nieodpowiednie relacje damsko-męskie, mam tu na myśli przedmałżeńskie więzi erotyczne. Po prostu czwórka chodzących ideałów; mówię „czwórka”, bo piąty potencjalny ideał jest wciąż jeszcze szczerbatym, beztroskim siedmiolatkiem, któremu w głowie tylko klocki lego i chemiczne eksperymenty.
Jak nam się to udało, w dzisiejszych trudnych czasach?
Czy jest jakiś przepis na ideał?
Tego nie wiem na pewno, ale mogę podzielić się swoim.
Pierwszym składnikiem tej receptury, podstawowym i niezbędnym jest stabilny dom, a w nim mama z tatą. Dom, czyli dobre miejsce, w którym młody człowiek czuje się bezpieczny, zaopiekowany i osłonięty od różnych sturm und drang periodów okresu dorastania i dojrzewania. Miejsce, w którym czas płynie trochę wolniej i w którym panują pewne określone wartości, a które jednocześnie może być zapleczem, wsparciem i wytchnieniem w codziennych zmaganiach. Wszyscy wiemy, jak bardzo brudną wodą jesteśmy oblewani z każdej dosłownie strony, nasze dzieci odczuwają to równie mocno, jak my. Jedyna czysta woda płynie na nas z góry, w sensie dosłownym i metaforycznym. Rodzice, którzy podstawiają się pod ten, nomen omen, niebieski prysznic każdego dnia, stają się, bardzo zwyczajnie, źródłami żywej wody dla swoich dzieci. To jest właśnie ratunek i recepta na wewnętrzny pokój dzieci, najlepsza pomoc w ich samo-opanowaniu. Prawdziwy dom charakteryzuje też unikalna kultura właściwa rodzinie, która go tworzy. Wszystkie małe i większe tradycje, które rodzina buduje od samego początku swojego istnienia, pękate albumy ze zdjęciami dokumentującymi jej codzienność i odświętność, zapach gotującego się obiadu, aromat gorącego ciasta, wspomnienia wspólnych wakacji i wypraw, rodzinne opowieści z dawnych lat, specyficzne poczucie humoru i kultowe powiedzonka – to wszystko składa się na dziecięcą tożsamość, pomaga dzieciom zakorzenić się w społeczeństwie, jego kulturze i tradycji, a także w wyznawanej wierze. Trzeba dążyć do tego, aby dom stał się miejscem, do którego chce się wracać, do którego lubi się wracać.
Anglicy mają takie przysłowie: „Dom to nie tylko ściany i drzwi, domem są miłość, marzenia i sny” (tłum. własne >>A house is made of bricks and beams, a home is made of love and dreams<<) Dobrze jest o tym pamiętać i wytrwale budować tę duszę domu, którą dzieci kiedyś zabiorą ze sobą i która na zawsze będzie dla nich punktem odniesienia.
Drugim składnikiem, z którego ten pierwszy tak naprawdę bierze swój początek, są wspomniani już mama z tatą. Mąż i żona. Rodzicielstwo wyrasta z małżeństwa; im małżeństwo jest zdrowsze, tym małżonkowie są lepszymi rodzicami. Inwestycja w związek zawsze powinna być na liście najważniejszych priorytetów męża i żony, niezależnie od ilości dzieci i obowiązków, jakie generują. Pamiętajmy, że dzieci są nam dane na stosunkowo krótki czas, natomiast małżeństwem jesteśmy na zawsze. To jest już truizm, ale chociaż znamy go na pamięć, jakoś trudno jest nam go wcielać w życie; nieustannie pozwalamy, aby nasze relacje małżeńskie spadały na sam dół listy, przysypane odwożeniem dzieci na zajęcia, odrabianiem z nimi lekcji, usypianiem, gotowaniem i karmieniem, praniem i przewijaniem. Pozwalamy, aby nasze własne dzieci zjadały żywcem naszą więź. Tymczasem dzieci uczą się kochać patrząc na rodziców. Ich żywa miłosna relacja z Bogiem i sobą nawzajem sprawia, że dziecko jest szczęśliwe i bezpieczne, budując jednocześnie mocny fundament na przyszłe dorosłe życie.
Jeśli maluch widzi okazujących sobie czułość rodziców, to po pierwsze uczy się sam okazywać czułość, a po drugie odbiera komunikat na temat swojego miejsca w rodzinie – nie na jej czele, ale w środku, między mamą a tatą.
Kiedy nastolatek patrzy na przytulonych do siebie rodziców, trzymających się za ręce, wychodzących sobie nawzajem w swoich potrzebach, rozmawiających ze sobą chętnie i na każdy temat, lubiących po prostu ze sobą być, nie musi się buntować, bo wzrasta w zgodzie ze światem i samym sobą. Obserwuje, że chociaż współczesny mu świat jest miejscem dosyć mrocznym i nie do końca przyjaznym, to są w nim pewne stałe, nienaruszalne i niewzruszalne wartości. Widzi, że prawdziwa miłość i wierność są możliwe, bo ma je na wyciągnięcie ręki. Widzi, że można żyć w oderwaniu od wszechpanującej permisywnej moralności, oraz że – mówiąc kolokwialnie – na dłuższą metę to się opłaci. Patrząc na pracujących ramię w ramię rodziców sam uczy się pracować i brać odpowiedzialność za to, co robi.
Trzecim składnikiem, który spaja te dwa, o których już była mowa, jest Bóg. Jak powszechnie wiadomo, jeśli Pan Bóg jest na pierwszym miejscu, to wszystko inne wskakuje na odpowiednie dla siebie miejsce, jak dobrze ułożone puzzle. To On jest fundamentem wszystkich innych fundamentów, bez Niego każda budowla, prędzej czy później popadnie w ruinę. Odnaleźć swoje miejsce w Kościele to pierwsze i podstawowe zadanie nowej rodziny. Miejsce w Kościele, wspólnota oznacza nie tylko żywy kontakt z Jezusem czy porządną formację doktrynalną, ale także naprawdę dobre środowisko wzrostu dla młodych małżonków oraz ich przyszłego, potencjalnego potomstwa. Wspólnota daje wsparcie, kiedy tego wsparcia potrzebujemy; daje życie towarzyskie, a także głębokie, bo oparte na wspólnej wierze, przyjaźnie; mobilizuje do wyjścia z domu i daje tak potrzebną odskocznię od codzienności. Kiedy jakaś rodzina przeżywa jakikolwiek kryzys – od duchowego przez finansowy po zdrowotny (a niekiedy wszystko na raz) wspólnota jest miejscem w którym bracia i siostry będą się modlić i pościć w ich intencji, gotować i przywozić posiłki, odwiedzać w szpitalu, a nawet zasilą żywą gotówką, w razie potrzeby. Dzieci wychowywane przez rodziców bardzo aktywnie i żywo praktykujących swoją wiarę, są porządnie omodlone od pierwszych chwil swojego istnienia. Człowiek, który egzystuje na świecie zaledwie od tygodnia i swoją formą wciąż jeszcze bardziej przypomina konika morskiego niż humanoida, jest już włączony w potężny łańcuch obcowania świętych. Modlitwa jest ogromnym i najskuteczniejszym wsparciem pedagogicznym każdego rodzica; buduje mur obronny wokół dziecka, wspiera jego Anioła Stróża i kieruje jego kroki na dobrą drogę.
Napisawszy to wszystko muszę uczciwie dodać, że nie ma żadnych gwarancji. Zdarza się, że dzieci wychodzące z najlepszych nawet domów, omodlone i uformowane, mające fantastycznych rodziców i rodzeństwo, wybierają drogę życia po ciemnej stronie mocy. Nie wiemy dlaczego tak się dzieje, to tajemnica ludzkiego serca i ludzkiej wolności. Kiedy ktoś miałby pokusę załamania się z powodu swoich dzieci, które odeszły daleko od wpajanych im wartości, niech przypomni sobie, że sam Pan Bóg miał wiele porażek wychowawczych, od Adama i Ewy poczynając na odrzuceniu Mesjasza kończąc. Jeśli najdoskonalszy z ojców mógł być odrzucony, dlaczego z nami miałoby być inaczej? Pamiętajmy tylko, że On zawsze ma plan B, C a nawet D i E. On nigdy się nie poddaje, zawsze walczy o swoje dzieci, do samego końca. I zwycięża. Patrzmy Mu na ręce i bierzmy z Niego przykład. Póki życia, póty nadziei.
Photo by Anna Kolosyuk on Unsplash
słowem w sedno! dzięki za te przemyślenia 😉