Nasza rodzina, zarówno my rodzice jak i nasze dzieci, przez życie niesie jarzmo wielodzietności. Jak przystało na osobę bardzo dumną i nie godzącą się na litość ciągle chcę udowadniać, że sformułowania typu „patologia”, „króliki” na pewno nas nie dotyczą a już na pewno nie robią na nas wrażenia. Zawsze podkreślam, że dzieci to był nasz świadomy wybór, że są największym cudem jaki nas spotkał a w ogóle to żyjemy „normalnie”.
Dopiero niedawno, przy okazji rozmów z córką o samodzielności dotarło do mnie, że to jarzmo istnieje, jest obecne, ale zgodnie z Ewangelią jest słodkie.
Jesteśmy „wielodzietną patologią”, co prawda wykształconą, ale tym gorzej dla nas. Przyjaźnimy się z podobnymi nam, pozbawieni jesteśmy anonimowości i wywołujemy reakcję gdziekolwiek pojawimy się rodzinnie. Różne reakcje, od zazdrości, podziwu, zastanowienia, współczucia po litość i zgorszenie. Dziesiątka dzieci. Szepty za plecami, pielęgniarki przychodzące po porodzie obejrzeć to dziwo czyli” lekarka i ma ósme/dziewiąte/dziesiąte dziecko”.
Nasza patologia, nie dająca spokoju innym, polega na przelewającej się przez nasz dom miłości, wypełniającej wszystkie jego zakamarki i nie mieszącej się w nim. Ta miłość, która jest przetykana sporami, kłótniami, gorącymi dyskusjami i obrażaniem się rozlewa się po znajomych naszych dzieci. Widzę dojrzałość i empatię moich dzieci, dzieci naszych wielodzietnych znajomych. To nie tak, że to nasza zasługa. Przy dużej rodzinie dzieci łatwiej uczą się kochać, dbać o słabszych, czekać na swoją kolej a my rodzice mamy jakby mniej czasu by je psuć i kontrolować. Dzieci uczą się słuchać nawzajem, szanować odmienne zdanie, przebaczać. Ostatnio jeden z synów stwierdził:
-Jak to dobrze, że Jaś jest moim bratem. Musi się ze mną pogodzić.
I coś w tym jest. Nawzajem dają sobie poczucie bezpieczeństwa i akceptację. Mam przed oczami taki obrazek. Józio, dużo młodszy od swoich braci, często im przeszkadza i psoci. Wielokrotnie został „przegnany” z pokoju „starszych”. Jednak, gdy rodzice czegoś nie pozwalają, czegoś nie mogą to właśnie tam trafia. Za każdym razem nam oznajmia:
-Stachu mi zrobi.
-Stachu mnie weźmie.
I co najdziwniejsze najczęściej tak właśnie się dzieje. Dodatkowo Józio musi mieć taką fryzurę jak 19-letni brat, takie mięśnie albo podobne spodnie. No wielbiciel na całe życie. Dla naszego dorosłego syna jest to bodziec do odpowiedzialnego zachowania i powściągania języka ( co nie jest łatwe). Wszystko bowiem zostanie zapamiętane i wykorzystane. Z drugiej strony nasze dzieci muszą ćwiczyć męstwo jeśli słyszą komentarze na temat swojej rodziny, lub pytania wprost:
-Wasi rodzice nie umieją się zabezpieczać?
Zawsze po takich incydentach wrze we mnie krew i znika krucha chrześcijańska miłość wobec bliźnich. Ale nawet wtedy mogę przypomnieć sobie, że to jarzmo jest słodkie. to pieczęć od Boga, Jego krok w moją stronę. Zaufał mi i powierzył dar życia, mogę uczestniczyć w Jego miłości, nie zgorszył się mną i moimi słabościami. To jest cud w moim życiu. Każde dziecko jest kolejna szansą, bym zobaczyła ogrom Jego miłości i wszechmocy, bo ciągle żyjemy, jeździmy na wakacje, mamy ubrania i nałogowo kupujemy książki pomimo różnych zawirowań życiowych i jednej pensji.
Photo: National Library of Ireland on The Commons / Foter / No known copyright restrictions
Leave a Reply