Pierwszy dzień Świąt Bożego Narodzenia. Poszliśmy na wieczorną mszę. Usiedliśmy blisko żłóbka. Mój czteroletni syn oczywiście od razu wszystko dokładnie obejrzał. Wszystkiego dotknął. Upomniał się o monetę… hm… dużo monet, żeby mu figurki pokiwały głową. I wreszcie zaczął pytać. Najpierw: dlaczego tu jest siano? Wyjaśniłam, że to stajenka dla zwierząt i jak to się stało, że Maryja i Józef się w niej znaleźli. Aż nagle i stąd, ni zowąd…
– Mamo… a czy jak Pan Jezus się urodził, to ta stajenka zamieniła się w kościół?
Chwila konsternacji. I wyjaśnienia. Że nie. Że Pan Jezus stał się dorosły, nauczał i założył Kościół. I że teraz my modlimy się w budynkach pobudowanych specjalnie do modlitwy.
A potem jeszcze większa konsternacja. I zamyślenie. Ależ tak! Jaka w tym jest głębia teologiczna… Stajenka zamieniła się w Kościół. Właśnie tak. Kościół ze stajenki wyrasta.
I to jest coś, z czym wychodzę z okresu Bożego Narodzenia i wchodzę w okres zwykły. Od Bożego Narodzenia do Wielkanocy. Od stajenki, przez Krzyż, ku Zmartwychwstaniu. Stąd i po to jest Kościół.
Photo by Ben White on Unsplash
O tak, dzieci otwierają nam oczy… i serca. Piękne, dziękuję!