Mój nowonarodzony synek uratował mi życie.
Poniedziałek ósmego września 2014. Ok godziny czwartej nad ranem odeszły mi wody. O siódmej ja i mój mąż pojechaliśmy do szpitala. Szybko trafiliśmy na porodówkę. Czas biegł powoli jak moja akcja porodowa. Zasadniczo niewiele się działo. Słuchaliśmy radia. Nawet razem tańczyliśmy. I z kroplówką z oksytocyną. KTG co godzinę i żadnych konkretnych postępów w akcji porodowej. Kolejne kroplówki(elektrolity, itp.), czopki i nadal nic.
Przy drugiej kroplówce z oksytocyną w końcu jakiś postęp. Po jakimś czasie zaczęły się skurcze. Potem coraz mocniejsze. Ja już myślałam, że jesteśmy blisko, ale położna rozwiała moje nadzieje. Nadal, poza skurczami, brak postępu, a czas od odejścia wód płodowych się zwiększał. Ok godz. 19:00 zaproponowano mi znieczulenie. Miało przyspieszyć akcję porodową. Podanie znieczulenia jest ostatnią rzeczą, którą pamiętam z sali porodowej.
Następne, co pamiętam, to wybudzenie się na sali pooperacyjnej. Anestezjolog powiedział mi, że urodziłam zdrowego synka przez cesarskie cięcie, które mi wykonano, bo miałam atak drgawek.
Dużo później dowiedziałam się, że był to pełen atak padaczkowy. Zabrano mnie szybko na salę operacyjną i wyjęto naszego synka. Mój mąż przeżył tego wieczoru najgorsze chwile swojego życia.
W czasie naszego długiego pobytu w szpitalu lekarze starali się znaleźć przyczynę tego ataku. Nie udało się. Dostałam zalecenie pójścia do neurologa. Poszłam więc po wyjściu ze szpitala. Lekarz wykluczył padaczkę i powiedział, że jeśli chcę wykluczyć zmiany organiczne, to muszę iść na rezonans magnetyczny głowy.
Wynik rezonansu wskazywał, że mam kilkucentymetrowego guza mózgu. Neurochirurg powiedział mi, że ten typ guza bardzo rzadko jest wykrywany na tym etapie, bo nie daje objawów. Konkretne objawy pojawiłyby się dużo później. Wtedy możliwość usunięcia guza byłaby trudniejsza i groziłoby mi więcej nieodwracalnych uszkodzeń lub jeszcze coś gorszego. Jedynym objawem był atak w czasie porodu najprawdopodobniej spowodowany nadmiernym wysiłkiem, stresem i innymi czynnikami.
Operację usunięcia guza mózgu miałam w listopadzie. Operacja się udała, ale guz okazał się złośliwy, więc miałam jeszcze radioterapię. Jednak teraz wszystko wygląda dobrze i wierzę, że najgorsze mam już za sobą.
Ja i mój mąż daliśmy Tymkowi życie, a on, przychodząc na świat, uratował moje. To nasz mały wielki bohater 🙂
Monika Wójs
Tekst został wyróżniony w naszym Rodzinnym Konkursie Literackim
Photo credit: thtstudios / Foter / CC BY-NC-ND
Leave a Reply