Tak jak wiele rodziców i my staramy się, by nasze dzieci wyrosły na radosnych Chrześcijan, by poznawały prawdy naszej wiary i by wzbudzić w nich potrzebę bycia z Bogiem.
Zabieramy dzieci na mszę świętą, odwiedzamy Chrystusa w Sakramencie, gdy na spacerze mijamy kościół, czytamy razem Biblię, śpiewamy, modlimy się, … Jednak bardzo często wydaje nam się, że to wszystko może jeszcze za wcześnie, że nas dzieci nie słuchają, gdy tłumaczymy, że nie rozumieją rozmów, opowieści, modlitw i nie raz jesteśmy bliscy uwierzyć sugestiom, że jedyne, co w nas rośnie ponad miarę, to ambicja rodzicielska, która zdecydowanie przerasta możliwości naszych dzieci.
Nasze dziewczynki, co prawda, wszystkie są jeszcze małe (4 lata, 3 lata, 10 miesięcy) i często można odnieść wrażenie, że nie docierają do nich nawet proste komunikaty (mowa o dwóch starszych), a co dopiero rozmowa o którejś z opowieści biblijnych. Przychodzą jednak chwile, w których czujemy niezwykłą radość. To pocieszenie i wsparcie dają nam nasze dzieci same w formie zupełnie niespodziewanej. Oto trzy krótkie historie.
Pewnego dnia tej wiosny siedzimy razem przy stole, jedząc śniadanie, najstarsza Sara patrzy w okno i mówi: Mamusiu, patrz jakie piękne białe chmurki! Chciałabym tak skakać po tych chmurkach…wysoko…hop, hop…aż do Pana Jezusa! Już to zdanie było dla mnie zaskoczeniem, ale Sara jeszcze kontynuowała: Co trzeba robić, by dostać się do nieba? Starałam się powiedzieć coś mądrego i równocześnie prostego, na co Sara mówi: To ja tak chcę! Ja chcę do nieba! A ty, Klara? – zwraca się do młodszej siostry – Też chcesz iść do nieba? Nie – odpowiada Klara – ja chcę iść na plac zabaw!
Innym razem dziewczynki bawiły się samochodami. Klara udawała, że jej samochód zepsuł się i skarżyła się Sarze, że pewnie nie uda się go naprawić, na co Sara mówi: No co ty, Klara…GDZIE TWOJA WIARA??!!
Jeszcze innym razem, było to w sobotni poranek, Adwent, najmłodsza Ania zasnęła, a ja starałam się szybko ugotować obiad. Jestem w kuchni, obieram ziemniaki, dziewczynki przychodzą, że też potrzebują naczynia do „swojego gotowania” w pokoju. Daję każdej miskę i kontynuuję pracę. Zaglądam, widzę jak „gotują“ z kredek i mówią do siebie – będzie pyszne ciasto. Niedługo z pokoju dziecięcego słychać nucenie: Sto lat, sto lat, niech żyje, żyje nam, … – zaglądam, widzę, że dziewczynki ustawiły pluszaki w kole a ich „ciasto“ stoi pośrodku. Uśmiechając się do siebie, niezauważona wracam do kuchni, do moich uszu dochodzi jeszcze dobiegająca końca pieśń: …niech żyje nam! A kto?? Miś!!! I nagle zaskakuje mnie następujące przemówienie:
Sara: A teraz pomódlmy się do Pana Jezusa, żeby Klara nie krzyczała.
Klara: żeby były jaja* (*ulubiona potrawa Klary)
Sara: i zabawki
Klara: tak
Sara: żebyśmy ładnie się bawiły … i się umawiały na wszystkim
Klara: i o siłę.
Amen. I zaczynają śpiewać: „Od tylu lat na Ciebie czeka cały świat…“. (tekst z piosenki Arki Noego)
Gdy później o tym myślałam, przypomniała mi się chwila z czasu naszych pierwszych rodzinnych modlitw. Sara była jeszcze jedynakiem, naśladowała rodziców i razem z nami klęczała u drzwi, nad którymi wisi krzyż, składając ręce – tak pięknie i starannie jak to tylko dzieci potrafią – gdy mąż zwrócił mi uwagę, lekko trącając mnie łokciem, patrząc w kierunku córki – zauważył on, że Sara pewnie myśli, że modlimy się zwracając nie do krzyża, ale… do Reksia! Ten pluszak sobie siedział wtedy wysoko na szafie, tuż obok drzwi… Tak więc po tym, co usłyszałam, jak dziewczynki modlą się, uświadomiłam sobie, że nawet nie wiem, kiedy to się stało, że potrafią i jak daleką drogę udało już nam się razem przejść.
Życzę wszystkim, którzy starają się wychowywać dzieci w wierze od ich pierwszych dni, słów i kroków, by usłyszeli i doświadczyli, że warto. Bo tak naprawdę jest.
Lucie Waśkiewicz
Tekst został wyróżniony w naszym Rodzinnym Konkursie Literackim
Fotografia z zasobów autorki
Leave a Reply