Całe szczęście, że premier i jego otoczenie nie interesuje się takimi maluczkimi jak ja i mi podobni… Jeszcze – nie daj Panie Boże – wziąłby sobie do serca to, co teraz napiszę… W każdym czasie człowiekowi może być dobrze. No… prawie w każdym czasie… Doprecyzuję: niemal zawsze można w doświadczeniach, jakie człowieka spotykają, znaleźć coś dobrego. Nie takie „coś dobrego”, jak tytułowa bohaterka książki Eleanor H. Porter – Pollyanna. Nie takie „coś dobrego”, że jak nam srak napta na głowę, to pomyślimy „o jaka cudowna maseczka do włosów”…
W czasie kryzysu, biedy, „dołka”, choroby mamy szansę nie tylko sprawdzić prawdziwość przysłowia o tym, jak to rozpoznać prawdziwych przyjaciół. Jest ono tak celne, że nie trzeba się chyba nad tym zbyt długo rozwodzić. Widzimy, że za niektórymi aż się kurzy, tak zmykają – chyba na wypadek, gdyby okazać się miało, że takie „trudniejsze czasy” zaraźliwe są niczym wirus ptasiej grypy – na wszelki wypadek trzeba zastosować embargo. Ale, co pocieszające, nagle się okazuje, że ci, którzy nie uciekli w popłochu, to ludzie, na których naprawdę można liczyć. Niektórzy „rezygnują z towarzystwa” dotkniętych tym kryzysowym wirusem, ponieważ najzwyczajniej w świecie nie wiedzą, jak się zachować, czy i jak pomóc. I tych rozumiem. Innych (w swoim dość skończonym miłosierdziu nazwę po prostu zwyczajnymi du…ami. Gorzej wypadałoby nazwać, ale „nie wypada”. Jednego dnia się uśmiechają, podają rękę, może na weselu tańczą, czy imprezie wódkę razem piją, następnego już grzecznie usuwają się… w cień. Ale poczucia wlasnej przyzwoitości nie tracą. I nawet nie zauważają, że ich mottem gdzieś po drodze stalo się „po trupach do celu”… Życzmy im powodzenia. Szczerze. Zajdą na pewno daleko. I nieco współczujmy… Wiecie – jak ktoś na trupach buduje, to prędzej, czy później niezły smrodek będzie jego udziałem. Ale zostawmy już nekroflilów…
Poza „weryfikacją” znajomych i przyjaciół, możemy też doświadczyć weryfikacji samych siebie… Możemy zobaczyć, ile jesteśmy w stanie znieść i że jest to naprawdę bardzo dużo. Możemy poznać swoją siłę, albo bezsilność… I możemy zobaczyć, że niezależnie od tego, czy jesteśmy z gatunku tych silnych, czy też słabszych, jakoś… dajemy radę… Że są momenty trudne, trudniejsze i… katastrofy, a jednak nadal… jakimś cudem, wspaniałym cudem, którego nie my jesteśmy autorami, JEST DOBRZE… Nagle potrafimy cieszyć się z maleńkich sukcesów, z maleńkich spraw.
Ponoć „syty głodnego nie zrozumie”… I w tym coś jest… Tak, jak ktoś, kto nie doświadczył żałoby, czy ciężkiej choroby, nie wie tak naprawdę, co to znaczy. Jeśli nie jesteś niedowidzący, nie wiesz, że nóż po umyciu trzeba wkładać ostrzem w dól, czy, że słowa „tam jest”, nie wskazują niczego. Jeśli nie jesteś niedosłyszący, nie zrozumiesz, jak trudno prosić sto razy o powtórzenie czegoś. Jeśli możesz rano wstać bez bólu, to nie pojmiesz tego, dla którego każdy ruch jest walką. Jeśli od dziecka cieszysz się sprawnymi rękami, możesz, i owszem, podziwiać sztukę malowania ustami, ale zrozumieć, ile trudu w to włożył autor dzieła…? Jeśli nie musisz walczyć o przetrwanie każdego dnia, to prawdopodobnie nie za bardzo będziesz chciał/a słuchać, czy czytać o tych, którzy walczyć o każdy dzień muszą. Chyba… że jesteś z tych, którzy mają w sobie sporo empatii i potrafią choć odrobinę wczuć się w sytuację innych. Miła to świadomość, że na świecie i tacy ludkowie są. I to niemało. Zaskakująco niemało. I to jest odkrycie na miarę trudnych, dobrych czasów.
foto J.W.G.
Leave a Reply