„Trzeba wielkiej cierpliwości żeby nie tracić nadziei” – usłyszałam radę od pewnego dobrego człowieka.
Jeśli niemowlę krzyczy lub płacze, to znaczy że w czymś jest mu źle i dopomina się żeby to zmienić. Albo jest głodne, może mu mokro, może za ciepło. Potem z przedszkolakiem już jest pewna jasność. Jeśli grymasi to po prostu ma kaprysy. Toteż w tym okresie życie rodziny jest w zasadzie podporządkowane małemu tyranowi. Ponieważ takie dziecko jeszcze nie zarabia, nie ma własnych środków płatniczych, jego potrzeby zaspokajają rodzice. Jeśli jest w domu dobra atmosfera to znaczy że nasz mały książę ma wszystko. No ale dalej rośnie, rośnie, potrzeby się zwiększają, i zaczyna się cicha walka. Z czasem nawet i głośna. Czyli domaganie się tego, czego się zachce.
Bunt młodości przeważnie na tym polega. Że czegoś się zachciewa, a nie można tego dostać, zresztą z różnych powodów. Jest to walka wyrafinowana i bezwzględna. Młodzieniec upija się, i oby tylko to (oczywiście wszystko na złość mamie), nie uczy się (na złość tacie), brzydko się odzywa (stara się być oryginalny). No ale jak każdy materiał w końcu ulega zmęczeniu (tak uczyli w szkole technicznej), wreszcie coś się odkręca, i nagle następuje zmiana.
Nie traćmy więc nadziei jeśli nam młodzi brykają. To zupełnie tak jak w filmie o dzikich koniach. Przychodzi taki dzień, a nigdy nie wiadomo kiedy i dlaczego, gdy nagle nasze szalone konie staną spokojnie w miejscu, kapitulują i zaczynają normalnie reagować. I tylko będziemy się dziwili, że kiedyś były takie dzikie.
To prawdziwy cud! Bo i ów młodzian, którego mam na myśli, nagle jakby się odmienił. A kiedy podzieliłam się tą radosną wiadomością z jego rodzicami, podsumowali krótko: niedługo są jego urodziny, pewnie będzie czegoś potrzebował….
Leave a Reply