Społeczeństwo

Serce w kryzysie

Miałam przyjaciółkę, która pochodziła z Wileńszczyzny. Pochodziła, bo poznałam ją gdy była już w Polsce, i mieszkała w Lidzbarku Warmińskim. Tak jak inni ludzie z tamtych stron, była osobą niezwykle serdeczną, dobrą i pełną ciepła wewnętrznego. Nieraz odwiedzałyśmy się, z czasem jednak coraz rzadziej, aż los nas zupełnie rozłączył.

Kiedy widziałam się z nią po raz ostatni, była chora, ale miała jeszcze wiele sił, by okazać mi swą przyjaźń. Wtedy to, przeglądając jej biblioteczkę, zauważyłam na regale „SERCE”- Amicisa, książkę niezwykle popularną przed wieloma laty, o dzieciach i dla dzieci. Wyraziłam żal, że jej nie wznawiają, bo i dzisiejsze dzieci pewnie by skorzystały na tej lekturze. Na to Stasia szybko zdjęła ją z półki i wcisnęła mi rękę. Na nic zdały się protesty – książka była moja! Tacy są już Wilnianie – trzeba bardzo uważać, co się przy nich mówi, bo uszczęśliwią człowieka choćby nawet na siłę. No, ale dość tych żartów. To jednak piękne i budujące, że w ogóle taka szlachetna bezinteresowność jeszcze istnieje gdzieś na tym świecie, i zawsze warto o niej opowiadać, bo to może jest zaraźliwe i się rozszerzy.

Do tej bezinteresowności trzeba jednak dorastać latami. Najpierw małe dzieci dostają wszystko co najlepsze. Rodzice już o to zadbają. Potem młodzi sami sięgają po najlepsze kęski. Dopiero potem odkrywa się tę prawdę, że coś może wcale nam nie smakować, jeśli nie możemy się tym podzielić z osobą nam bliską. W ten sposób odkrywany radość dawania.

Bo szczęście wcale nie polega na tym, by mieć dużo i dużo używać. Problem brania i dawania istnieje, odkąd powstała ludzkość. To Ewa pierwsza dała jabłko, a Adam je wziął. I choć to pierwsze ludzkie doświadczenie nie skończyło się najlepiej, to jednak rozpoczęło jakiś łańcuch współdziałania. A także to dzięki tym naszym prarodzicom, cokolwiek byśmy o nich myśleli, istniejemy na ziemi i choćby z tego powodu winniśmy być im wdzięczni. A teraz możemy dowolnie brać i dawać, dawać i brać, niemal w nieskończoność.

W tym dawaniu bywa, że dajemy siebie – fizycznie lub duchowo. Zdarza się nawet, że wprost siebie rozdajemy, często byle komu i za byle co. Innym znów razem: bierzemy – bez podziękowania, nieraz siłą lub szantażem, niewdzięcznie i bezwzględnie. Jakbyśmy chcieli dowieść komuś niewidzialnemu, że stać nas na to, żeby dawać, ale też stać nas, by – brać. O tym właśnie uczą psycholodzy na lekcjach asertywności. Lecz i asretywność ma swoje ciemne strony, bo nie przewiduje ona uczuć wdzięczności czy bezinteresowności, jeśli nie są one wykalkulowanymi reakcjami.

Coraz mniej jest osób które zauważają drugiego człowieka. jego potrzeby, które chcą mu pomóc z czystej chęci bycia grzecznym czy uprzejmym. Niektórzy ludzie prawie się czasem obrażają, gdy chce się zrobić dla nich jakiś drobny gest z uprzejmości. A jednocześnie wielu z nich jakże bardzo odczuwa tę ludzką – jak ją nazywają – znieczulicę. Obojętność na ich ból i potrzeby. Wiem coś o tym, bo pracuję z listami – od słuchaczy, czytelników. Ileż w nich smutku, samotności, oczekiwania na czyjś ciepły gest czy drobną pomoc, lub choćby życzliwe zainteresowanie.

Któregoś dnia, było to już dość dawno, ale wciąż o tym pamiętam, robiłam zakupy w sklepie samoobsługowym. Kupiłam kilka rzeczy, bardziej lub mniej potrzebnych. Oczywiście trzeba się liczyć z groszem, i to coraz bardziej, ale też człowiek zasługuje przecież na jakieś przyjemnostki, nieprawdaż?

Przede mną stał w kolejce do kasy mężczyzna. Jego koszyk zawierał same najpotrzebniejsze i w życiu codziennym niezbędne produkty: pieczywo, kaszę, kawałek taniej wędliny, mleko, kilka jaj i margarynę. I dopiero przy kasie zorientował się, że nie wystarczy mu pieniędzy na wszystko. Więc po krótkim zastanowieniu i z żalem odłożył na bok – margarynę.

Ja zaś stałam za nim, stałam i patrzyłam, jak sklepowy chłopak bierze tę margarynę od kasjerki i odnosi ją na półkę. Stałam i patrzyłam, i nic nie zrobiłam. Nic!

A teraz wciąż mam przed oczami tego człowieka i jakże po niewczasie żałuję, że zabrakło mi refleksu czy może odwagi na jeden gest. Gest, którego ten człowiek może by nawet nie przyjął. Ale przecież – mogłam spróbować!..
Foto:Morgana via Foter.com / CC BY-SA

O autorze

Elżbieta Nowak

Z wykształcenia budowlaniec, pedagog, dziennikarz. Z zamiłowania – felietonista. Obecnie na emeryturze, lecz wciąż aktywna zawodowo – ma felietony w Polskim Radiu i w prasie katolickiej, prowadzi rubrykę korespondencyjną w „Niedzieli” (jako „Aleksandra”), udziela się w parafii. Jej strona autorska to Kochane Życie - www.elzbietanowak.pl

Leave a Reply

%d bloggers like this: